Tryb noc/dzień

18 sierpnia 2016

Wożąc panią Daisy

0
Na początku dzisiejszej recenzji chciałbym zwrócić uwagę, iż nie wszystkie hollywoodzkie produkcje uczą nas wprost. Nie zawsze od razu możemy dostrzec płynące z nich mądrości. Czasami musimy usiać i dogłębnie przemyśleć to, co zobaczyliśmy. Tak właśnie jest z wyprodukowanym w 1989 roku i wielokrotnie nagrodzonym filmem „Wożąc panią Daisy”, którego reżyserem jest Bruce Beresford.

Tytułowa Pani Daisy (Jessica Tandy) jest emerytowaną nauczycielką żydowskiego pochodzenia, która z powodu swojego wieku nie może już sama prowadzić samochodu. Dlatego właśnie jej syn (Dan Aykroyd) postanawia zatrudnić dla niej kierowcę. Hoke Colburn (Morgan Freeman) okazuje się najlepszym kandydatem na to stanowisko. Niestety, nie będzie on miał łatwego zadania. Pani Daisy nie mogąc pogodzić się z decyzją syna początkowo bardzo oschle i nieprzyjemnie podchodzi do nowego pracownika. Na szczęście z czasem zaczyna rozumieć jak wiele ich łączy.

No muszę przyznać, iż recenzja ta nie należy do najłatwiejszych. Zwłaszcza dlatego, że film, o którym opowiadam jest bardzo złożony. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż to historia, jakich wiele. Starsza pani i kierowca, czyli dwie postacie o różnym poziomie społecznym, które powoli się do siebie przekonują. Jest to prawda, ale tylko jedna z wielu. Bo jak się temu przyjrzeć dokładniej obydwoje są przedstawicielami grup od zawsze dyskryminowanych i żyjących w cieniu pomówień oraz stereotypów. Od zawsze Żydów uważa się za ludzi skąpych, ale przecież oni mogą nie lubić wydawać kasy na głupoty i szanują każdą zarobiona „złotówkę”. Afroamerykanie też nie mieli łatwej przeszłości, ciągle poniżani tylko ze względu na inny kolor skóry. Niestety w tej kwestii nic się nie zmieniło, zawsze znajdzie się grupa ludzi z dość zaściankowym punktem widzenia.

Przyznam się, iż obejrzałem ten film dwa razy i dopiero za kolejnym podejściem zacząłem dostrzegać znakomitą grę aktorską. W oczy zaczęły mi się rzucać tak rzeczy jak chociażby dość charakterystyczny śmiech Morgana Freemana. Skoro już o nim mowa znakomicie wcielił się w rolę Hoke’a. Głównie, dlatego że swoja aparycją oraz niesamowitym talentem aktorskim idealnie oddał złożoną osobowość kierowcy. Pochwała należy się również za scenariusz, ale tutaj słowa uznania kieruję w stronę Alfreda Uhry. Wykreować tak nietuzinkową postać to nie lada wyczyn. Mnie najbardziej poruszyło to, że mimo strasznego traktowania Hoke nadal był sobą. Potrafił postawić na swoim, zwłaszcza w stosunku do Pani Daisy. Jej niektóre zachowania były naprawdę ciężkie do zniesienia. Uparta kobieta i to bardzo. Nie dziwię się, że Jessica Tandy dostała za tę rolę Oscara. Należał się jej jak mało, komu.

Irytował mnie jednak nieco zbyt szybki, moim zdaniem, upływ czasu. Zacząłem nawet podliczać sobie ile to mogło lat już minąć, w jakim wieku są bohaterowie i wychodziło mi, że odkryli chyba sposób na długowieczność. Wiem, że manewr ten był całkowicie niezbędny do odpowiedniego ukazania niektórych rzeczy, ale zawsze muszę się do czegoś przyczepić.

„Wożąc panią Daisy” to naprawdę niesamowita historia, opowiadająca głównie o pokonywaniu barier i zwalczaniu stereotypów. Nauczy nas, że na każdego człowieka trzeba otworzyć serce, bo naprawdę nieźle może on nas zaskoczyć. I nie bójmy się okazywać uczuć. Kurcze, już chyba za dużo zdradziłem, ale na serio bardzo wiele można z tego filmu wyciągnąć musimy tylko dobrze na niego spojrzeć. Zapraszam serdecznie do obejrzenia, bo moja ocena nie może być inna niż 5/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz