Tryb noc/dzień

11 września 2014

Znów mam 17 lat

0
W życiu każdego człowieka przychodzi czas, kiedy to zaczyna robić sobie rachunek sumienia, oceniając dotychczasowe sukcesy i porażki. Często motywacją do takiego rozmyślania jest kolejny z rzędu nieudany dzień. Wielu marzy o tym, żeby cofnąć się w czasie i móc żyć od nowa, by na rozstaju dróg, na którym stawił go los pójść inną ścieżką. Niestety życie to podróż w jedną stronę. Nie zawrócisz, nie cofniesz, musisz przeć do przodu. Pamiętajmy jednak, że filmy pokazują czasem rzeczy niemożliwe. W nich jedynymi ograniczeniami są komputery oraz ludzka wyobraźnia. Dzisiaj opowiem o produkcji, która mimo mało oryginalnego scenariusza, może pochwalić się świetnym wykonaniem.

„Znów mam 17 lat” opowiada historię Mike’a O'Donnella (Matthew Perry) pracownika firmy farmakologicznej, któremu nic nie wychodzi. Rozstał się z żoną, nie potrafi dogadać się z własnymi dziećmi, a dodatkowo zasłużony awans przeszedł mu koło nosa. Mieszkanie z bogatym, najlepszym przyjacielem Nedem Goldem (Thomas Lennon) ani trochę nie pomaga w podbudowania już zdruzgotanej samooceny. Wszystko mogło potoczyć się inaczej. W wieku siedemnastu lat, kiedy to Mike kończył szkołę średnią miał wspaniałe perspektywy, mógł zdobyć stypendium sportowe oraz stać się gwiazdą koszykówki. Niestety, w czasie decydującego meczu przyszła jego dziewczyna by poinformować, że jest w ciąży. Chłopak zachował się jak prawdziwy facet i wybrał ją zamiast kariery. Z tego właśnie powodu jego życie wygląda teraz jak wygląda. Żałuje tego i chciałby wszystko zacząć od nowa. Dostaje od losu prezent w postaci osoby pewnego woźnego (Brian Doyle-Murray), którego próbuje uratować przed utonięciem. Po powrocie do domu zauważa jednak, że coś się zmieniło. Znowu ma 17 lat. Dzięki temu chce wszystko naprawić. Nie porzucić swojej życiowej szansy. Nie może jednak patrzeć jak własny syn jest poniżany przez kolegów z drużyny, a córka umawia się z największym dupkiem w szkole. Nie ma lepszego sposobu na rozwiązanie kłopotów jak spojrzenie na wszystko z boku. Zobaczcie sami, czy Mike wykorzysta dana sobie szansę.

Na samym początku mojej oceny chciałbym pogratulować scenarzystom świetnego pomysłu. Wielu z Was powie, że nagłe odmłodnienie i rozliczenie swojego życia nie jest niczym nowym. Zgodzę się z Wami, ale tutaj dostajemy pewnego rodzaju powiew świeżości w postaci przyjaźni sportowca i kujona. Zazwyczaj w filmach tego typu światy idoli i tych szaraczków są oddalone od siebie o lata świetlne. Ci pierwsi znęcają się nad drugimi. Tutaj otrzymujemy dowód, że nie musi tak być. Drapieżnik nie musi zjeść ofiary. Dobra, teraz przesadziłem trochę, za bardzo zaleciało Animal Planet.

Kolejny plus to umoralnianie młodzieży przez film. Spójrzmy chociażby na scenę, w której młody Mike (Zac Efron) wyjaśnia swoim kolegom z klasy, czym tak naprawdę jest miłość. Wielu uważa, że kochać kogoś to iść z nim lub nią do łóżka. Chłopakowi udaje się jednak pięknie wszystko wyjaśnić. Nie ma sensu, żebym pisał, co on tam powiedział, lepiej będzie jak zobaczycie, a raczej usłyszycie to sami.

Podoba mi się również to, że główny bohater (w młodości) nie zachowywał się jak przeciętny nastolatek. Nie uciekł przed odpowiedzialnością oraz nowymi obowiązkami tylko przyjął to wszystko na klatę. Potem, niestety, zachowywał się w sposób karygodny. Nie dał rady tego wszystkiego unieść.

Po raz kolejny filmowcy udowadniają nam, że lepiej spojrzeć na swoje kłopoty z trochę innej perspektywy. Wyjść z siebie i stanąć obok by móc zobaczyć własnymi oczami, co w naszym życiu nie gra i jak moglibyśmy to zmienić. Nie ma oczywiście takiej możliwości naprawdę, ale od czego ma się przyjaciół.

Świetna jest tutaj również gra aktorska. Matthew Perry, którego najbardziej kojarzę z serialu „Przyjaciele” wyszedł tutaj wspaniale tak samo jak jego młodsza wersja Zac Efron. Co do tego idola nastolatek to byłem ciekaw, kiedy zacznie śpiewać. Na szczęście, ograniczono się tylko do kilkunastu sekund tańca w jego wykonaniu. Z kobiecych ról najbardziej zapadła mi w pamięć Leslie Mann grająca byłą żonę Mike’a. Przyjemnie oglądało się jej wyczyny na ekranie, a to zdziwienie na widok młodszej wersji męża było przekomiczne.

Jeżeli mówimy już o humorze, to nie mogło go tu zabraknąć. Przecież to komedia dla młodzieży. Dowcipy oraz gagi nie są może najwyższych lotów, ale naprawdę potrafią rozbawić. Może trochę nie na miejscu jest, jak nastolatek próbuje poderwać mamuśkę, ale jest on tylko młody ciałem. Najbardziej jednak rozbawiła mnie osoba samego Thomasa Lennona, czyli Neda, milionera o nieprzeciętnych zainteresowaniach.

Całość wygląda naprawdę fajnie. To doborowe kino familijne ze świetną oprawą. Ciężko mi się do czegokolwiek przyczepić, prócz tego, że zaskakujące jest to, iż nikogo nie zainteresowało pojawienie się młodego Mike’a. Nawet trener, który uczył go przed laty nic nie powiedział. Koniec jednak z marudzeniem. „Znów mam 17 lat” to kawał dobrego kina, koło którego trudno przejść obojętnie. Prosta fabuła, ciekawi bohaterowie oraz masa śmiechu sprawia, że ogląda się go z przyjemnością. Moja ocena to 5-/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz