Tryb noc/dzień

4 sierpnia 2014

Niezniszczalni

2
Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o produkcji, do którego podszedłem z pewnym lękiem. Spowodowane to było tym, iż obsada aktorska składa się z samych gwiazd. Strach pomyśleć, jakie honoraria było trzeba im wypłacić. Chodzi mi ogólnie o spotkanie Rambo, Terminatora, Uniwersalnego Żołnierza oraz kilku innych zakapiorów znanych z Hollywood. Większość z Was już pewnie wie, o czym chce mówić. Nie często takie sławy trafiają na jeden ekran. „Niezniszczalni”, bo to o nich mowa, zostali wyreżyserowani przez Sylvestra Stallone’a. Już samo pojawienie się tego nazwiska powinno nas przygotować na masę wrażeń.

Tytułowi Niezniszczalni to grupa elitarnych najemników wynajmowanych do najtrudniejszych misji za grubą kasę. Na początku filmu poznajemy ich, kiedy uwalniają grupę zakładników z rąk piratów. Już wtedy zauważamy, że nie wszystko między nimi jest porządku, a należy pamiętać, że w każdym oddziale najważniejsze jest zaufanie. Przekonają się o tym w czasie następnego zadania. Na wyspie Vilena generał Garza (David Zayas), będący ich celem, trzyma lud twardą ręką. Na zwiad wyruszają Barney Rossa (Sylvester Stallone) i Lee Christmas (Jason Statham). Na miejscu poznają Sandrę (Giselle Itié), która oprowadza ich po mieście i objaśnia całą nieprzyjemną sytuację. Dziewczyna ma dość bezprawia i chciałaby, żeby do jej miasta ponownie wrócił spokój. Nie jest to jednak łatwe zadanie, bo każda oznaka buntu albo nieposłuszeństwa karana jest śmiercią. Zwłaszcza, że cała nienawiść jest nakręcana przez Amerykanina, który dużą ilością gotówki kupił sobie władzę na wyspie.

Mógłbym jeszcze dużo powiedzieć o fabule, ale naprawdę z przykrością tego nie zrobię. Kilka razy już słyszałem, że spoileruje, więc teraz powinny wystarczyć Wam te informacje.

Na największą pochwałę zasługuje obsada aktorska. Ściągniecie na jeden plan całej śmietanki kina akcji to nie lada wyczyn, ale nie ma, co się dziwić, jeżeli reżyser sam do niej należy. Dla niego to po prostu koledzy po fachu, a dla nas bohaterowie, których pamiętamy sprzed lat. Dobra przesądziłem z tym trochę. Na szczęście większość z nich jest dość młoda. Wydaje mi się, że tylko Sylwester Stallone i jego rola w „Rocky” albo „Rambo” to lata 70-80 tamtego wieku. Bruce’a Willisa i Arnolda Schwarzeneggera nie biorę pod uwagę, bo oni tylko mi mignęli przed oczami. Podoba mi się gra Jasona Stathama. Znam go z „Adrenaliny”, a w tym filmie nawet pokazany jest kawałek życia jego postaci. Co moim zdaniem jest ciekawym reżyserskim manewrem, ponieważ nie ukazuje ich, jako najemników całkowicie oddanych walce. Najmniej pasuje mi tutaj Terry Crews. Ostatnio stał się gwiazdą reklam Old Spice, ale ja nadal pamiętam go z roli w takich serialach komediowych jak „Wszyscy nienawidzą Chrisa” i „Daleko jeszcze?”.

Teraz powiem coś, co urazi pewnie wszystkich wielbicieli Sylwka. Wygląda on tragicznie. Nie wiem, co robi, żeby być nadal w formie, ale jego ręce są przerażające. Sama skóra i mięśnie. Nie wiem czy nie przesadził z treningami, ale te żyły wyglądają ohydnie. Chyba powinien pomyśleć o emeryturze, żeby ludzie zapamiętali go, jako młodego, zwinnego boksera.

Jeżeli chodzi o role kobiece to nie ma ich zbyt wiele. Giselle Itié pasuje tu jak ulał, nie wystarczy, że piękna to na jej twarzy widać zacięcie i charyzmę. Świetnie nadaje się do roli buntowniczki i córki generała jednocześnie.

Jak już pewnie zauważyliście fabuła nie jest zbyt skomplikowana. Walka, walka, trochę życie i znowu walka. Wokół tego kręci się cała akcja. Muszę jednak przyznać, że z ilością przelanej krwi przesadzili. Trupy ścielą się naprawdę gęsto, a odcinanie kończyn czy wysadzanie wrogów wygląda widowiskowo, ale czy były potrzebne? Gdzie nasza ekipa nie wejdzie jest dosłownie sieczka. Wolałbym chyba, żeby się skradali, omijali strażników, a nie każdemu podrzynali gardła albo skręcali karki. Brakuje im subtelności, ale tak pewnie miało być od samego początku.

Wizualnie film też nie jest dopracowany. Przewracający się pałac generała wyglądał gorzej niż w nie jednej grze. Tak samo z rozbryzgami krwi, które wydawały mi się trochę za bardzo kontrolowane. I czemu do licha żaden z bohaterów się nawet się nią nie ochlapał? Fajnie wyglądają tylko walki wręcz. Nic dziwnego, znajdziemy tam kilku mistrzów MMA, którzy wiedzą jak zrobić widowisko.

Ogólnie, jeżeli mam oceniać „Niezniszczalnych” to nie jest źle. Produkcja to stuprocentowe kino akcji w najczystszej postaci. Każdego wielbiciela gatunku wbije w fotel, zwłaszcza w czasie widowiskowych eksplozji. Wydaje mi się jednak, że chyba już wyrosłem z takiego rodzaju kina. Wolę jak film ma drugie dno, coś mnie zaskakuje oraz ogólnie jest jakiś morał. Tu tego brakuje. Jeżeli jednak lubicie takie naparzanki to mogę Wam tylko życzyć miłego oglądania. Moja ocena to 4-/5.

2 komentarze:

  1. Pokochałem Niezniszczalnych od pierwszego wrażenia i z utęsknieniem czekam na trzecią część. Wejście TEGO JEDYNEGO, który kulom się nie kłania w drugiej części winno wejść do annałów X Muzy :)
    Mam 47 lat. Kino akcji lat osiemdziesiątych, było tym, co rzeczywiście utkwiło mi w pamięci na lata i zarówno Rambo we wszystkich częściach leży na mej półce jak i MadMax. Kocham Niezniszczalnych za to krzywozwierciadlane mrugnięcie okiem do wspominających tamto kino z takim rozrzewnieniem jak ja.
    PS. A pamiętacie dyskusje w recenzjach np. dotyczącego tego ile trupów ścieliło się w finałowych 8 minutach Commando?

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz racje ten film ma to coś :) ja jestem młodszy i może nie patrzę na "Niezniszczalnych" tak jak ty :) widziałeś Sylvestra kiedy stawiał swoje pierwsze kroki w Hollywood i może dlatego tak cię to zafascynowało :) ja jestem na innym kinie wychowany :) a to w Commando było więcej trupów niż tutaj?

    OdpowiedzUsuń