Tryb noc/dzień

11 lipca 2013

William Hussey - Świt demonów

0
Jest parę rzeczy, które chciałbym powiedzieć o najnowszej serii dla młodzieży, której autorem jest William Hussey. Mowa tu oczywiście o „Łowcy Czarownic: Świcie Demonów”. Pierwsza rzecz nie wierzcie napisowi na okładce, nie jest to „Brytyjska odpowiedz na Stephena Kinga”. Żeby napisać cos takiego trzeba być trochę niezrównoważonym albo bezwzględnym żeby tak oszukiwać czytelnika. Mimo ze nie czytałem nic Kinga wiele słyszałem o jego twórczości, każdy był pod wielkim wrażeniem jego dorobku, dowodami są ekranizacje książek. Prędzej piekło zamarznie niż doczekamy się ekranizacji „Łowcy czarownic”.

Zastanawiacie się pewnie, czemu po nią sięgnąłem. Sam próbuje to zrozumieć. Mogło to być spowodowane hajem pod wpływem, którego byłem po obejrzeniu „Hansela i Gretel: Łowców czarownic”, zbliżony tytuł mógł mnie zmylić, tak samo jak okładka przedstawiająca kogoś na podobieństwo „Van Helsinga”. Czas jednak powiedzieć coś o fabule w książce.

Głównym bohaterem jest piętnastoletni Jake Harker, który od kilku lat ma fioła na punkcie horrorów. Przez kolegów ze szkoły uważany jest za dziwaka przez przyjaciół (nie ma ich zbyt wielu) znowu za specjalistę od demonów i innych szkaradztwa. Pewnego razu, gdy jego matka zostaje brutalnie zamordowana, dowiaduje się ze to, o czym czytał tyle lat to prawda, że demony, czarodzieje i inne bestie żyją wśród nich. Jednak z porównaniu z rzeczywistością komiksy to bajki dla dzieci, ponieważ raz na pokolenie (nie mogę zrozumieć, czemu to akurat dwadzieścia pięć lat) najgorsze demony mają szansę wydostać się na wolność, by to powstrzymać należy złożyć krwawą ofiarę z dziecka. Rodzice Jake’a próbują powstrzymać ten krwawy proceder pracując w specjalnym instytucie mają na celu stworzenie broni, która raz na zawsze zamknie drogę złu.

Nie jest to książka całkowicie zła, ponieważ wątek walki nauki z magią nie jest zły, tylko autor nie potrafił tego odpowiednio przedstawić. Kolejnym plusem (i jednoczesnym minusem) jest bardzo prosta fabuła, tradycyjny watek dobra ze złem i wszystkich może uratować tylko wybraniec. Jakoś strasznie zalatuje mi tu Harrym Potterem. Chociaż nie wiem czy to nie obraza dla książki J.K. Rowling. Denerwuje mnie również ze cała wiedza, jaką posiada bohater jest wyssana z komiksów. To trochę bezsensowne, bardzo cenie literaturę oraz wiedzę ukrytą w stronnicach książek, ale wymyślone historie nie uratują świata. Największym jednak grzechem będzie podpisanie tej książki, jako horroru. Tak, dobrze słyszycie. Książka ta ma równie daleko do horroru, co Kubuś Puchatek, może trochę przesadziłem z porównaniem, ale chciałem żebyście zrozumieli, że w niej nie ma nic, czego należy się bać. Mną najbardziej wstrząsnęło znalezienie połowy kota, bo przypomniałem sobie kota siostry (spokojnie nic mu nie jest, jest cały i zdrowy). Autor nie potrafi trzymać w napięciu. Czytając jedno zdanie, podświadomie już układamy ciąg dalszy, i naprawdę nie trzeba być Sherlockiem Holmesem żeby wiedzieć, co spotka bohaterów. O wątku miłosnym już nie wspomnę, bo jest strasznie przedstawiony, o bohaterach też, bo każdy z niech jest płytki ma mało rozbudowaną osobowość, w tej książce albo jesteś dobry albo zły. Nie ma nic bardziej nudnego.

Ogólnie rzecz ujmując książka ta nie daje żadnego powiewu świeżości. To po porostu wykorzystane już wielokrotnie motywy połączone bardzo słabymi nićmi. Może, jeżeli nie wymagacie od książek zbyt wiele, książka ta może wam przypaść do gustu. Ja jednak wiem, że nie odważę się ruszyć następnych tomów. Każdy ma jednak inne zdanie. Dlatego przekonajcie się sami. Moja ocena to 3--/5.

Wydawnictwo: Jaguar
Miejsce wydania: Warszawa
Wydanie polskie: 9/2011
Tytuł oryginalny: Witchfinder: Dawn of the Demontide
Rok wydania oryginału: 2010
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7686-074-9
Wydanie: I
Cena z okładki: 38 zł
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz