Bardzo lubię anime, które można obejrzeć w kilka wieczorów. No wiecie nie więcej niż trzydzieści odcinków i to też bez przesadzonej długości, żeby przed snem można było pochłonąć dwa, trzy, a może nawet i pięć epizodów. Najlepszym źródłem inspiracji w czasie poszukiwań tego typu produkcji jest TikTok. Dziwnie to brzmi, ale właśnie tam użytkownicy umieszczają najciekawsze sceny z całych filmów czy też seriali, a komentarze pod nimi tylko motywują do obejrzenia całości. Tak właśnie poznałem “Bōnen no Xamdou” w reżyserii ... . Mniejsza z tym. Nawet nie wiedziałbym, jak powinno się wypowiadać jego imię i nazwisko. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że produkcja miło mnie zaskoczyła. Jednak na odpowiedź czym najbardziej to musicie poczekać najpierw co nieco o fabule.
Akiyuki Takehara przekonuje się na własnej skórze, że nie zawsze warto być miłym i uczynnym zwłaszcza wobec osób których się nie zna. Z powodu właśnie takiego “dobrego uczynku” zostaje on wplątany w konflikt i naprawdę mało brakuje by zginał w wybuchu autobusu szkolonego w którym siedział wraz z przyjaciółmi. Mogłoby się wydawać, że gorzej już być nie może. Twórcy postanowili zaszaleć i dodatkowo zostaje on zainfekowany czymś co pod wpływem emocji przemienia go w istotę równie tajemniczą co niebezpieczną. I tylko spotkanie z niejaką Nakiami pozwala mu lepiej zrozumieć co się z nim dzieje. Przed nim niekończąca się ucieczka i obserwowanie jak wojna wyniszcza kraj oraz co potrafi ona zrobić z ludźmi, którzy stoją na pierwszej linii frontu.
Zacznę od końca, czyli od tego co mi się nie podobało, bo tego jest dużo mniej. Chwilami miałem odczucie, że czegoś nie zobaczyłem. Na chwilę przymknąłem oczy i uleciał mi fragment odcinka. Wszystko dlatego, że akcja dzieje się bardzo szybko, a twórcy skupiają się tylko na najważniejszych wątkach. W przypadku tasiemca bardzo bym chwalił ten zabieg, ale tutaj brakowało mi czasem czegoś więcej. Elementu spajającego kilka rozpoczętych historii. Za bardzo to wszystko zostało rozrzucone. Gdyby zrobili jeszcze kilka odcinków, tylko kilka to wydaje mi się, że mogłoby być nie tyle ciekawiej co bardziej zrozumiale dla widza. Nawet jeżeli byłyby to jakieś retrospekcje albo gdyby postaciom momentami pozwolono bardziej rozwinąć skrzydła.
Skoro mowa o bohaterach to jeden z trzech najmocniejszych elementów. Zostali oni bosko wykreowani, jeżeli mogę tak to nazwać. Bardzo wyraziści i za razem tacy ciepli. Nawet antagoniści, a raczej ci stojący po ciemnej stronie mocy mają bardzo przejrzyste przesłanki do swoich poczynań. Trochę irytowała mnie Haru, bo czasami sam nie wiedziałem czego chce, ale z czasem się wyrobiła. Ojciec Akiyukiego (nie wiem czy tak to się odmienia) okazał się największym zaskoczeniem - tu brakowało mi pewnego rozwinięcia - zobaczyłem go bowiem jako twardziela, a nie porzuconego przez żonę mężczyznę oddającego się pracy. Każde z nich, ma tu swoją historię, ale brakowało im kilku minut żebyśmy mogli dobrze ją poznać. Może manga pokazywała trochę więcej, ale o tym się niestety nie dowiem.
Może dziwnie to zabrzmi, ale wydawało mi się, że twórcy inspirowali się trochę studiem Ghibli. Sam Akiyuki przypomina mi Ashitakę, a tatuaże Nakiami to mniejsza wersja tych posiadanych przez San - w Księżniczce Mononoke – latającą na nowszym egzemplarzu statku posiadanego przez Nausicę. Jest też prawdopodobieństwo, że tylko ja to widzę, ale bądźmy szczerzy jak ściągać to tylko od najlepszych. A studio to wraz z Hayao Miyazakim to już klasyka. Podobieństwo widzę również w sposobie budowania relacji, niema tu miłości od pierwszego wejrzenia, a jedynie rozwijające się niczym kwiat uczucie, które w końcu zakwitnie. Jak dobrze to znamy. I żeby nie tworzyć prawie pustego akapitu chwała za muzykę. Tak samo tę z początkowego intro jak i utworów słyszanych w czasie oglądania reszty. Lepiej nie mogły być dobrane.
Na koniec zostawiłem oprawę wizualną. Co tutaj się dzieje to jest nie do pomyślenia. Sceny walk są tak dynamiczne, że całe Hollywood mogłoby spokojnie pójść do nich na szkolenie. Płonność obrazu, szczegółowość kreski oraz co najdziwniejsze kreacja drugiego planu gwarantują temu anime zaszczytne miejsce w pierwszej trójce najładniejszych produkcji jakie widziałem. Może za dużo uwagi przykładam do wyglądu, ale w tym najlepiej widać, ile pracy zostało włożone, żeby widz mógł otrzymać coś tak wspaniałego. Już szukam sobie nowej tapety na komputer i na telefon. To samo miałem po obejrzeniu wyżej wspomnianej Księżniczki Momonoke. Jakoś trudno mi nie porównywać tych dwóch produkcji, bo każda pokazuje jak człowiek potrafi być niszczącą siłą.
“Bōnen no Xamdou” to anime prawie idealne. Połączenie kina wojennego w którym bohater pragnie wrócić do domu i obyczajówki, pokazującej ludzi pragnących przeżyć w kraju zawładniętym walkami. Co zaskakuje najbardziej to dość mało tu krwi, ale zastępują ją znakomicie emocje, które jeszcze lepiej pozwalają nam przenieść się do tego świata. Trudno pewnie będzie mi znaleźć teraz coś równie dobrego, ale może pójdę w kierunku innych produkcji ze studia BONES. Ponoć to co najbardziej mnie tutaj urzekło to u nich standard co byłoby bardzo miłym zaskoczeniem. Koniec tego dobrego czas na ocenę chociaż przyznam dając je czasem mam wątpliwości czy nie dałem za mało albo za dużo. W tym przypadku 5-/5 będzie bardzo uczciwe.
19 listopada 2024
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz