Tryb noc/dzień

28 września 2021

Wyprawa do dżungli

1
Dwayne Johnson jest aktorem, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest znany, lubiany, a w ostatnim czasie wydaje się nawet najchętniej zatrudnianym aktorem w Hollywood. Według informacji na Filmwebie w tym roku ma zagrać w aż siedmiu produkcjach, a spoglądając na filmy akcji, które pojawiły się w ostatnim czasie na wielkim ekranie widzę tylko jego. Może wiele amerykańskich tworów pomijam, ale „Drapacz chmur”, „Rampage: Dzika furia”, „Jumanji: Następny poziom” czy też „Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw” to przecież świeżaki. Gdyby nie zeszłoroczna pandemia pewnie byłoby tego jeszcze więcej. Dzisiaj jednak chce porozmawiać o produkcji Disneya, która jak nic pokazuje, że temu studiu brakuje odwagi. Z pioniera w dziedzinie animacji zmienia się powoli w oschłego i starego dziadka wspominającego jak to kiedyś było cudownie. Wszystko to i dużo więcej negatywnych słów po obejrzeniu „Wyprawy do dżungli”.

Lily Houghton (Emily Blunt) próbuje udowodnić całej zgrai stetryczałych zgredów, że kobieta też może podróżować i dokonywać ogromnych odkryć. W tym celu wyrusza do amazońskiej dżungli w poszukiwaniu mitycznego drzewa życia, którego kwiaty są w stanie uzdrowić z każdej choroby. Niestety będzie to podróż trudna i niebezpieczna. Za towarzyszów będzie miała dość zniewieściałego McGregora Houghtona (Jack Whitehall) będącego jej bratem oraz szypera Franka (Dwayne Johnson) znającego tamte rzeki jak własną kieszeń. Niektóre tajemnice nie chcą jednak być odkryte zwłaszcza, gdy strzegą ich siły nieczyste albo za konkurencję ma się księcia niemieckiego pochodzenia. Co jednak z tego wyjdzie? Musicie zobaczyć sami.

Albo nie. Powiem Wam i to z czystym sumienie. Wyjdzie miszmasz i to taki, jakich mało. Film ten wydaje się nie tyle kalką, co po prostu pomieszaniem z poplątaniem. Elementy, a czasami wątki, które tutaj zobaczymy wyglądają jakby już się gdzieś pojawiły. Dostrzega je wielbiciele Kapitana Jacka Sparrowa czy też Indiany Jonesa. Jeżeli przyjrzymy się jeszcze lepiej to zauważymy przeogromne podobieństwo do „Mumii” z 1999 roku. Nawet schemat mamy podobny. Piękna pani naukowiec wyrusza w podróż z nieprzystosowanym do tego bratem, a pomaga jej buntownik, który z niejednym ma na pieńku. Podobieństwo jak dla mnie uderzające. I to właśnie jest dowód, że Disney się boi. Boi się poszaleć, spróbować czegoś nowego a jedyne, co robi to kopiuje. Nawet z budżetem wynoszącym 200 milionów dolarów stworzyło film, co najwyżej przeciętny.

Kolejny feler to zabawny i schematyczny antagonista. Uwierzcie mi, to bardzo kiepskie połączenie. Musi być Niemiec uwielbiające wielkie bronie i niezważający w środkach by zdobyć to, co chce. Mam ochotę zaśpiewać „Ale to już było…” i wróci jeszcze nie raz. Sam aktor wcielający się w złola to nie, kto inny jak Jesse Plemons. Aktor znany z wielu dobrych ról tutaj został przerobiony na komedianta. No przyznam trochę bawi, ale trudno mi się go przestraszyć.

Obsada jest dobra. Widzimy tu wiele znajomych mordeczek, ale co z tego, jeżeli twórcy dali im marne teksty i kazali im grać. Z niektórych rzeczy bata się nie ukręci. Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi.

Tak w gwoli wyjaśnienia. Ta produkcja to nic innego jak przeniesienie na wielki ekran jednej z atrakcji dostępnej w Disneylandzie. W przypadku Piratów z Karaibów udało się to znakomicie, chociaż dla mnie istnieją chyba tylko dwie albo trzy części, a reszta to kompletna porażka. Tym razem jednak twórcy strzelili kapiszonami. Dużo huku, niezła reklama, a ostateczny twór to film dla dzieci nic więcej.

Widać to chociażby w efektach specjalnych wyciekających dosłownie w każdej minucie. Nie można było pojechać do dżungli i nakręcić kilku fajnych scen, a nie tworzyć większość przy pomocy programów komputerowych? Jak można pójść, aż tak na łatwiznę. Nawet zwierzaczek franka mógłby być prawdziwy. Nie byłoby to może bardzo łatwe, ale na pewno stałoby się dużo przyjemniejsze dla oka. Pamiętajcie starą dobrą szkołę z Parku Jurajskiego. O konkwistadorach wolałbym już zapomnieć no aż nadto przypominają mi Salazara, a wystarczyłaby odpowiednia charakteryzacja już bez tych wszystkich fantastycznych animowanych dodatków.

Nawet widziałem już informację, że planują stworzyć drugą część, ale ja osobiście nie rozumiem, po co. Brakuje tu powiewu świeżości, porywu serca i chęci, ale teraz może być już chyba tylko lepiej. Pora kończyć tę dzisiejszą recenzję, bo o tym filmie chyba trudno mi powiedzieć coś dobrego. Nie bawiłem się na nim źle, ale na pewno nie wrócę do niego po raz drugi, bo szkoda mi będzie na to czasu. Wy jednak powinniście go obejrzeć by samemu móc go ocenić. To, co nie podobało się mi wam może przypaść do gustu. Musze być jednak uczciwy i dam tylko 2+/5.

1 komentarz:

  1. Mimo podobieństwa do Piratów i innych produkcji, mnie się nawet ten film podobał. Chociaż też mam swoje, ale do poprawności politycznej. Mam nadzieję, że to tylko sezonowa moda i kino wróci do normalności.

    OdpowiedzUsuń