Tryb noc/dzień

4 sierpnia 2018

Kształt wody

2
Spoglądając na współczesne kino mogłoby się wydawać, że schodzi ono na psy. Powtarzane do znudzenia schematy i odgrzewane po latach produkcje nie dają zbyt wielkich nadziei. Na szczęście są jeszcze twórcy, którzy potrafią przebić się przez ten cały nudny szlam i zabłysnąć niczym latarnia w bezksiężycową noc. Kimś takim jest Guillermo del Toro. Widziałem w życiu kilka jego produkcji. Jedne mnie zachwyciły o innych wolałbym zapomnieć, jednakże jego najnowsze dziecko daje naprawdę dużo do myślenia. Zwłaszcza, że zostało ono nagrodzone, aż czterema Oscarowymi statuetkami. Pewnie już wiecie, czego będzie dotyczyła dzisiejsza recenzja. Porozmawiamy o „Kształcie Wody”.

Elisa Esposito (Sally Hawkins) prowadzi naprawdę nudne życie, w którym każdy dzień wygląda tak samo. Wstaje, gotuje jajka i idzie do pracy. Nie ważne, że jest sprzątaczką w tajnym rządowym kompleksie wojskowym. To i tak nic nie daje. Na szczęście wszystko zmienia się z pojawieniem nowego obiektu do badań. Okazuje się nim tajemnicza humanoidalna istota. Między tą dwójką zaczyna rodzić się niezwykłe uczucie.

Nie wiem jak wy, ale ja po obejrzeniu pierwszego trailera pomyślałem, że to nowa wersja „Uwolnić orkę” tylko taka bardziej dla dorosłym. Wiem mam strasznie spaczoną wyobraźnię, ale jakoś wszystkie elementy mi pasowały. Spójrzmy jednak na tę produkcję na serio. W rzeczywistości to kolejna baśń skierowana dla bardziej dojrzałego widza. W końcu cała akcja dzieje się w czasach zimnej wojny, kiedy to Stany Zjednoczone starają się pokonać militarnie Rosję. Nie jest to zbyt spokojny okres zwłaszcza dla ludzi niepasujących do otoczenia. Nie mówię tu o potworze z bagien, ale o samych bohaterach. Jest ich tylko kilkoro, ale bardzo wyraźnie odznaczają się na całej produkcji. Nie chcę tu zdradzać, czym się charakteryzuje ich inność, ale społeczeństwo nie patrzy na nich zbyt przyjaźnie. Niejednokrotnie muszą sobie radzić z odrzuceniem poszukując akceptacji wśród podobnych sobie.

Będę jednak szczery. Fabuła mną nie poruszyła. Może jest ciekawa, ale zawiera również bardzo wiele ukrytych znaczeń, w których nie potrafiłem się odnaleźć. Pewnie wiele scen można różnie interpretować, a sposób ich odbioru zależy tylko i wyłącznie od widza. Dla mnie jednak to za dużo. Czasami wole kino prostsze. Może nie całkowicie ogłupiające, ale takie, przy którym będę dobrze się bawił. Tutaj mi tego brakowało i to bardzo.

Nie chce wieszać psów na tym filmie, ponieważ rozumie, czemu dostało aż cztery Oscary oraz wiele innych nagród. Nie jest to może wybitne dzieło, ale nie można koło niego przejść obojętnie. Ma w sobie ukrytą wewnętrzną magię, którą widać już chociażby w zwiastunach. Dlatego tak mnie do niego ciągnęło.

Największym jednak atutem „Kształtu Wody” są ludzie, a dokładniej aktorzy prezentujący bardzo wysoki poziom. Najlepszy przykład to Sally Hawkins, która w ciągu całego filmu nie powiedziała nawet słowa, a pokazała więcej niż reszta aktorów. Podobnie jest z Doug Jonesem wcielającym się w tajemniczą istotę. Jego ruchy, mowa ciała prezentowały dzikość, a zarazem tajemniczość. Michael Shannon, czyli główny antagonista też zaszalał całkiem nieźle.

Wcielił się w sadystycznego agenta w takim realizmem, że chyba bałbym się go spotkać gdzieś na ulicy. Na koniec osłoda tego wszystkiego, czyli Octavia Spencer. Brzmi to może trochę dziwnie, ale rewelacyjnie kontrastowała z tą cała dość smutną opowieścią. Jej ciągłe paplanie językiem oraz urok sprawiły, że całość nie przybrała formy thrillera psychologicznego, a bardziej romantycznego dramatu.

Musze przyznać, iż Guillermo del Toro spisał się i to naprawdę nieźle. Stworzył film, który może zostać pokochany przez milionów widzów na całym świecie, mimo że zrozumie go tylko garstka. To wielowątkowa opowieść o nadziei, samotności oraz walce o własne szczęście. Czyli to, z czym muszą zmagać się niektórzy ludzie w życiu codziennym. Interpretowana na tysiące sposobów doczeka się jeszcze niejednego triumfu. Jest to, bowiem historia, na która nawet po latach będzie można spojrzeć i zrozumieć coś całkowicie innego. Do mnie nie przemówiła, ale zostawiła w mojej filmowej duszy znaczne piętno, dlatego dam jej aż 4/5.

2 komentarze:

  1. Guillermo del Toro to nie do końca moje klimaty - nie lubię tego jego epatowania niepotrzebnym, totalnie nieuzasadnionym okrucieństwem, które było widać tak w Labiryncie Fauna, jak i w Kształcie wody. Zamiast niektórych rozwleczonych scen znęcania się nad otoczeniem wolałabym bardziej wiarygodnie zarysowany rozwój relacji między główną bohaterką a "syrenką" - czegoś mi tu brakowało i ucierpiała na tym fabuła. Generalnie przyznaję Ci rację, że aktorsko stało to na dobrym poziomie, ale ja jednak... nie rozumiem zachwytów.

    Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy może interpretować ten film całkowicie inaczej ale dość sporą oryginalnością promienieje :) zwłaszcza spoglądając na nowe wersje starych filmów które co chwila pojawiają się w kinach. A co do okrucieństwa to może twórca chciał pokazać realia które zbytnio się nie zmieniają od lat oraz to że nawet w takich czasach można przeżyć coś przyjemnego.

      Usuń