Tryb noc/dzień

8 lipca 2020

Dziewiąte wrota

0
Roman Polański wiele ma za uszami, trudno temu zaprzeczyć zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę to, o co jest oskarżony. Patrząc jednak z perspektywy jego poczynań na międzynarodowej scenie filmowej jest gwiazdą. Stworzył, bowiem wiele ponadczasowych produkcji, za które otrzymał ogromną ilość nominacji jak i samych nagród. I nie będę tu mówił o „Pianiście” czy tez „Autorze widmo”, których chyba nikomu nie muszę przedstawiać, ale o filmie należącym do najmniej lubianego przeze mnie gatunku zaraz po erotykach. Porozmawiamy o „horrorze”, a dokładniej o „Dziewiątych wrotach”.

Dean Corso (Johnny Depp) jest bibliofilem. Lubi książki, zna się na niech i dlatego bardzo często jest proszony o wycenę czyjejś biblioteczki albo zdobycie białego kruka. Tym razem jednak ma za zadanie porównać trzy egzemplarze tej samej księgi. I nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że ich autor został spalony na stosie, a one same prawią o władcy piekieł. Mogłoby się wydawać zwykłym zadaniem, ale chwilę po tym jak wyraża zgodę na to małe przedsięwzięcie wokół niego zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

W ogólnym rozrachunku ciężko ten film nazwać horrorem, a bardziej takim dreszczowcem, ale niestety do tego gatunku został przypisany na Filmwebie to i ja będę na niego tak patrzył. Niema tu chodzenia po ścianach, potworów najróżniejszej maści, a tylko trochę ognia i kilka trupów. Spokojnie, żaden z nich niewstanie z martwych i nie zacznie gryźć sąsiadów. Bardziej skupiono się tu na ludzkiej naturze oraz ukazaniu potęgi wiary i to nie takiej jak się spodziewacie. Kluczowe staje się tutaj zło ukryte, a nie to emanujące swą cielesną formą. Całkiem nieźle budowane jest tu napięcie w szczególności przy pomocy rewelacyjnie dobranej ścieżki dźwiękowej, co jak na tamte lata nie jest takie dziwne. Bardziej ludzi straszy nie to, co widzą, a to czego się domyślają i co podsuwa im ich wyobraźnia. To ostatnie jest najgorsze. Uwierzcie mi sporo tutaj jest tajemnic szczególnie w postaciach, które spotyka na swojej drodze Dean Corso.

Zawsze lubiłem filmy, w których księgi grają pierwsze skrzypce. Gdzie bohaterowie widzą w nich klucz do największych tajemnic, a zarazem niebezpieczną broń, którą trzeba bronić przez każdym wrogiem. Nie na marne mówi się, że wiedza to potęgi klucz. Tutaj właśnie mamy wszystko. Potężne woluminy oraz tajemnicę, którą skrywają. Po prostu mam dreszcze na samą myśl.

Jeżeli chodzi o grę aktorską to Johnny Depp w pełni wywiązuje się z powierzonego mu zadania. Oczywiście nie jest to jego najlepsza rola, ale miło się go ogląda. Postać, w którą się wciela otrzymuje dzięki niemu pewnego rodzaju wyrazistość mimo kiepskich moim zdaniem dialogów. Ciekawie jest również obserwować żonę samego reżysera, która zagrała tu dość istotną rolę dziewczyny bez imienia. Mimo iż nie powiedziała tu zbyt wiele, bo zazwyczaj była dodatkiem do scen wprowadzających kolejne pytania od strony widza to poszło jej całkiem nieźle.

Wizualnie też niczego nie można tu zarzucić. Miejsca, w których dzieje się akcja zostały, świetnie dobrane. Mi oczywiście podobają się biblioteki i antykwariaty, ale ogromna posesja czy też wiekowe ruiny też miały swój urok. Nawet da się przymknąć oko na rażące sceny w samochodzie, ale kiedyś inaczej to kręcono. Wiecie, chodzi mi o krajobrazy za oknem. Pamiętajmy jednak, że ten film ma ponad 20 lat. Wtedy inaczej to wyglądało.

Film ten nie jest idealny. Ma kilka fabularnych niedociągnięć i dziur, ale spokojnie mogę powiedzieć, że trzyma on fason. Mimo swoich niedoskonałości dobrze się go ogłada, bo temat, który porusza jest nadal aktualny i będzie taki przez wiele kolejnych lat. Na nagrody niema, co liczyć, ale jak widać niektóre stacje chętnie go puszczają. Czasami dobrze jest wrócić do starszych produkcji i zobaczyć jak to wszystko się rozwijało. Może w najbliższym czasie sięgnę po inne tego typu produkcje, bo chyba zaczynam się powoli do nich przekonywać. Jak na razie oceniam ten film na 3+/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz