Z biegiem lat coraz bardziej żałuję, że moje dzieciństwo nie kręciło się wokół książek. Dopiero niedawno zacząłem dostrzegać ile tak naprawdę mnie ominęło. Ileż to wciągających historii mam do nadrobienia oraz co najważniejsze ilu bohaterów do poznania. Jednym z nich jest dość niezwykły miś stworzony przez Michaela Bonda. Co w nim wyjątkowego? Zachowuje się niczym lord, pełna kultura i dobre wychowanie, wszystkim się kłania i uchyla kapelusza. No dobra, ma więcej chęci niż szczęścia, przez co dochodzi do wielu zabawnych sytuacji. Nie będę dłużej trzymał Was w niepewności. Mowa tu oczywiście o Paddingtonie oraz o stworzonym w 2014 roku filmie z jego udziałem, którego reżyserem i scenarzystą jest Paul King. Kurcze same znane nazwiska tylko imiona coś nie te.
Ok. Najwyższa pora opowiedzieć coś o samej historii. Mamy Peru, a dokładniej jego mroczne zakątki. Młody miś z powodu strasznej katastrofy zostaje zmuszony opuścić przybraną rodzinę i wyruszyć w daleką podróż do Londynu z nadzieją na znalezienie nowego domu. Na miejscu okazuje się, że nic nie jest takie, jak przypuszczał. Ludzie nie są mili, kulturalni. Na szczęście, na peronie zostaje zauważony przez rodzinę Brownów, którzy pozwalają mu przenocować pod swoim dachem. To właśnie oni nadają mu imię od peronu, na którym go spotkali, czyli Paddington. Z czasem pomagają mu również odnaleźć podróżnika, który niegdyś odwiedził jego rodzinne strony. Oczywiście nie mogło tu zabraknąć również antagonisty, który okazuje się … . No co? Myśleliście, że zdradzę aż tyle? Nic z tego, jeżeli chcecie dowiedzieć się, kto nim jest, musicie sami obejrzeć film.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy oglądając tę produkcję to „Stuart malutki”. Ogólnie temat bardzo podobny. Zwierzątko bardzo uczłowieczone poszukuje nowego domu. Na początku oczywiście ma kłopoty z dogadaniem się ze wszystkimi, ale z czasem nawiązuje nić porozumienia. Dlatego temat nie jest może oryginalny, ale wykonanie jest pierwszorzędne. Oczywiście, połączenie filmu aktorskiego z animacją nie jest niczym nowym, chociażby wymieniona wyżej pozycja jest tego świetnym przykładem. Jednakże Paddington został wykreowany perfekcyjnie. Tak, wiem, kilka osób powie, że teraz są technologie, efekty specjalne, ale ja zawsze będę wzdychał z uwielbienia nad czymś, czego sam nie potrafię zrobić. Kolejnym istnym cudem komputerowej technologii o ile nie geniuszem ludzkiej inżynierii jest system pneumatycznych tub obłędnie wyglądający w siedzibie Brytyjskiego Towarzystwa Geograficznego.
Historia prezentuje się bardzo dobrze. Nie jest zbyt rozbudowana, ale tak zazwyczaj bywa z produkcjami dla całej rodziny. Nie wiem czy to zostało zrobione specjalnie, czy ja tak to odbieram, ale nie zawsze mamy powody do śmiechu. Twórcy chcieli zabłysnąć żartami oraz zabawnymi sytuacjami tworząc chociażby Panią Bird (Julie Walters), dość osobliwą osóbkę o twardej głowie i nielękającą się żadnego zadania. Niestety, nie zawsze to im się udało. Przyznam, że jest się, z czego pośmiać, ale również jest kilka powodów żeby zapłakać. Nie będziemy ronili litrów łez, jednakże smutek bohaterom nie jest obcy. Pamiętajmy, po każdej burzy wychodzi słońce.
Wielkim zaskoczeniem, jeżeli chodzi o obsadę jest dla mnie pojawienie się kilku gwiazd. Zobaczymy tu Nicole Kidman w roli Millicent, jak i również ostatniego Doktora Who, czyli Petera Capaldi, jako monitoring sąsiedzki.
Największą wadą jest tutaj dubbing. Nie chodzi o to, że źle zostali dobrani aktorzy podkładający głosy, to zrobiono idealnie. Gorzej niestety z wykonaniem. Podłożenie ścieżki dźwiękowej, w tym dialogów, pod obraz prezentuje się kiepsko. Patrząc na ruch warg występujących aktorów wydawało mi się, że ktoś coś pomylił. Przypomina mi to dawne produkcje z Brucem Lee, kiedy dialogi otrzymywaliśmy ze sporym opóźnieniem. Tym razem lektor byłby lepszy.
„Paddington” to film niezwykle wzruszający i zabawny zarazem. Nadający się dla każdego niezależnie od wieku. Wszystko za sprawą głównego, tytułowego bohatera, łączącego kulturę oraz gapowatość. To tak jakby Puchatek dostał się do arystokracji, ale nie pozbył się swojej własnej osobowości. Zaskakuje mnie jednak, że pojawienie się chodzącego misia na ulicy nikogo nie zaskoczyło, ale w dzisiejszych czasach niewiele rzeczy potrafi zdziwić człowieka. Mam szczerą nadzieję, że zachęciłem Was, choć trochę do obejrzenia tej produkcji, ponieważ naprawdę warto. Moja ocena to 4/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja również czasem żałuję, że już w dzieciństwie niw czytałalam tyle, co teraz!:)
OdpowiedzUsuńHistoria tego misia wydaje się być godna uwagi - chyba przeczytam, a film... może :)
http://www.alicjadobry.pl/2015/10/wiedzmacompl-ewa-biaoecka.html?m=1#comment-form
Ale zawsze można nadrobić :) nikt nie zabroni przeczytać książek dla maluchów zwłaszcza tych dawnych, a nie kilkustronicowych "niby" opowieści których pełno na półkach.
Usuń