Tryb noc/dzień

28 sierpnia 2014

Fullmetal Alchemist the Movie: Conqueror of Shamballa

0
Jak pewnie zauważyliście przeglądając mojego bloga od prawie dwóch miesięcy nie recenzowałem żadnego anime. Trudno było mi znaleźć coś, co by mnie wystarczająco zainteresowało. Na szczęście, nie dawniej jak przedwczoraj przeglądając sobie filmweba w oko wpadła mi pewna pozycja. Pamiętacie pewnie „Fullmetal Alchemist”? Serial, o którym zdarzyło mi się powiedzieć wiele dobrego. Dzisiaj opowiem Wam o jego pełnometrażowej kontynuacji mającej podtytuł „Conqueror of Shamballa”, w luźnym tłumaczeniu „Zdobywca Szambali”. Na początku muszę jednak ostrzec, iż pewne informacje tutaj umieszczone mogą zawierać podpowiedzi dotyczące zakończenia serialu. Czytacie je całkowicie na własną odpowiedzialność.

Edward Elric zwany również Stalowym Alchemikiem, ze względu na kończyny wykonane z metalu, próbuje po ostatecznej bitwie z homunkulusami przywrócić swojemu bratu ciało. Niestety w wyniku tego zabiegu, zostaje wyrzucony do równoległego świata, gdzie alchemia jest zapomnianą nauką. Ciężko przystosować mu się do nowych warunków. Na szczęście może liczyć na alter ego Alphonse’a, który jest tutaj naukowcem o słabym zdrowiu. Pragnie on zbudować rakietę, żeby umożliwić człowiekowi lot w kosmos. W tym samym czasie w kraju nie dzieje się dobrze. Niejaki Adolf Hitler chce dokonać przewrotu by przejąć władzę. Pomaga mu Towarzystwo Thule mające na celu dostanie się do mistycznej Szambali, gdzie czeka wielka moc.

Nie wolno jednak zapomnieć o świecie, który tak pokochaliśmy, dzięki niezwykłej alchemii. Ciekawi Was pewnie, co słychać u reszty bohaterów. Alphonse Elric żyje sobie w najlepsze nie pamiętając nic z ostatnich kilku lat i nadal szkoli się w sztuce alchemii, by w końcu odnaleźć brata. Roy Mustang siedzi sobie na odludziu sam na sam z poczuciem winy z powodu, iż stał się marionetką w rękach zła. Rodzina Armstrongów pomaga odbudować Lior. Inni żyją sobie spokojnie. Do czasu.

Kiedy pierwszy raz dowiedziałem się, że mogę ponownie ujrzeć braci Elric bardzo się ucieszyłem się z tego powodu. Naprawdę byłem i nadal jestem zafascynowany opowieściami o nich. Uwielbiam te nagłe zwroty akcji goszczące w każdej z ich wypraw. Na to samo na szczęście mogę liczyć i w tej produkcji. Seiji Mizushima odpowiedzialny chociażby za takie seriale jak „Fullmetal Alchemist”, „Król szamanów”, „Neon Genesis Evangelion” czy też „Magiczni Wojownicy” pokazuje, że należy się z nim liczyć. To, co dostaliśmy to smaczek dla każdego wielbiciela gatunku. Wielka szkoda, że żadne polskie studio nie pomyślało o stworzeniu polskiej wersji. Nie często oglądam filmy z napisami, ale w tym przypadku nie miałem wyjścia.

Co mi się tu podoba zapytacie pewnie. Pierwsze to rozbudowana fabuła, która została podzielona na dwa światy. Przyznam, że początkowa retrospekcja trochę zbiła mnie z pantałyku, ale dość szybko we wszystkim się połapałem. Miałem trochę żal do tego, że mniej tu jest samej alchemii, która mnie tak zafascynowała. Film ten w większości dzieje się w czasach rewolucji przemysłowej, gdzie silnik parowy jest najnowocześniejszym wynalazkiem. Myślałem, że będę się nudził, ale ponowne pojawienie się tak dobrze znanych bohaterów naprawdę ożywiło całość.

Jak zawsze w tej serii możemy liczyć na bardzo drastyczne sceny. Nie ma ich zbyt wiele, ale jak już krew zaczyna się lać, to okazuje się, że człowiek ma jej w sobie więcej niż pół tuzina krów. No dobra słabe porównanie, ale tu znajdziemy wodospady posoki.

Pochwalić należy również muzykę. Delikatną, ale znaczącą, która nie odrywa widza od tego, co dzieje się na ekranie, a tylko potęguje nastrój. Wprowadza do całości kontrast. Miło jest usłyszeć coś więcej niż tylko wybuchy i krzyki.

Ciekawie został przedstawiony sam Adolf Hitler. Na pierwszy rzut oka dość trudny w rozpoznaniu z powodu zbyt szerokiego wąsika. Udało się jednak rysownikom dorzucić mu charakterystyczne szaleńcze spojrzenie, idealnie pasujące do jego osoby oraz tego, co zrobił w historii.

„Fullmetal Alchemist the Movie: Conqueror of Shamballa” bo tak brzmi pełna nazwa tego filmu jest doskonałym przykładem udanej kontynuacji. Nie ucina, lecz rozwija przedstawiony w serialu wątek wyjaśniając kilka kwestii oraz dodając nowe pytania. Widać, że zajmowały się tym te same osoby, co poprzednio, bo nawet kreska została zachowana w prawie niezmiennej postaci. Ogólnie jest, na czym oko zawiesić. I to właśnie mi się podoba. Cały czas coś się dzieje, ale co najważniejsze w tej całej przedstawionej agresji nadal widać braterską miłość. Nie ważne jak daleka droga będzie ich dzieliła, czy liczona w kilometrach, latach czy wymiarach i tak się odnajdą. Co ja mogę powiedzieć więcej? Niech się któreś polskie studio za to zabierze, a będzie hit. Moja ocena to 5-/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz