Tryb noc/dzień

5 czerwca 2014

Matrix

0
Reżyserzy od zawsze pragnęli zaskoczyć czymś widza. Przenieść go do świata jak ze snu, pokazując rzeczy, których jeszcze nie widział. Niestety dość często starali się aż za bardzo. Wyolbrzymiali swoje dzieła do tego stopnia, że stawały się po prostu mdłe. Na szczęście w kinematografii można również znaleźć prawdziwe perełki. Ludzi z głowami pełnymi pomysłów, którzy pomimo nie aż tak wielkiego dorobku artystycznego na zawsze zapiszą się w historii kina. Zastanawiacie się pewnie, do czego dążę i co chce Wam przedstawić tym razem. Rodzeństwo Wachowskich znają chyba wszyscy, jeżeli nie to może pamiętacie czasy, kiedy byli jeszcze znani, jako Bracia Wachowscy.

W wakacje na wielki ekran trafi ich najnowsza produkcja „Jupiter: Intronizacja”. Nie chce jednak o niej mówić, lecz o filmie, który zna chyba każdy. Pewnie teraz większości do głowy przychodzi pytanie. Jeżeli zna każdy to, po co o nim pisać? Ma to jednak swój cel. „Matrix”, bo to o nim mowa, moim zdaniem całkowicie zmienił spojrzenie człowieka na kino. Oferując widzowi oryginalny pomysł oraz naprawdę niesamowite wykonanie. Za jego przykładem poszło wielu innych, próbując czerpać z niego pełnymi garściami nie zawsze z dobrym efektem.

Thomas Anderson (Keanu Reeves) na pierwszy rzut oka mógłby się wydawać zwykłym pracownikiem filmy komputerowej. Niewielu jednak wie, że prowadzi drugie życie, jako haker o pseudonimie Neo. Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia. Dostaje wiadomość każącą mu podążać za białym królikiem. Od tego właśnie zaczyna się jego nowa ścieżka, na której spotka najniebezpieczniejszego człowieka na świecie, Morfeusza. To on zdradzi mu największą tajemnicę, że świat, który zna, tak naprawdę nie istnieje. To wirtualna rzeczywistość, zwana Matrixem mająca na celu zająć czymś umysły ludzi hodowanych na polach. Nie pomyliłem się. Ludzi hoduje się na gigantycznych instalacjach, by wykorzystywać wytwarzaną przez nich energię. Najwyższa pora żeby przejrzeć na oczy. Neo dostaje propozycje by zobaczyć wszystko takie, jakie jest naprawdę. Sporo jednak ryzykuje. Nie będzie już powrotu, a droga najeżona pułapkami da mu się we znaki. Największym jednak niebezpieczeństwem są Agenci. Komputerowe programy będące dozorcami systemu i niszczące każdego odłączonego. Tylko wybraniec może uratować ludzkość.

To ostatnie zdanie pokazuje, że mimo swojej oryginalności film ten ma jeden wspólny wątek z tysiącami innych produkcji. No i co z tego? Scenarzyści i jednocześnie reżyserzy, czyli Rodzeństwo Wachowskich ukazują nam niesamowity i nowatorski świat, gdzie zależność między maszynami i ludźmi w takiej formie była nieznana do tej pory. One nie chcą nas zniszczyć. Hodują rasę ludzką, bo jesteśmy im potrzebni, jako baterie.

Prócz niesztampowego podejścia do tematu pochwalić należy również ciągłość akcji. Nie ma tu nagłych przeskoków między scenami. Wszystko jest spójne i naprawdę dopracowane.

Kolejnym wielkim plusem są niesamowite efekty specjalne. Widać je nie tylko w czasie walk, ale również w otaczającym bohaterów świecie. Nie mówię jednak o tej sztucznej rzeczywistości, ale prawdziwej zniszczonej Ziemi. Zobaczymy chociażby plantacje ludzi, maszyny różnej maści oraz wspaniale wykonany statek Morfeusza. Najbardziej podobała mi się w nim jego toporność. Mimo, że to cudo techniki wyglądał jak wielka, przerdzewiała, kupa złomu. To nadawało mu charakteru oraz specyficznego uroku.

Świetna obsada aktorska to następny element składający się na wielki sukces tego filmu. Nie wybierano tu byle, kogo. Wszyscy posiadają niezwykły talent aktorski oraz umiejętności jak najlepszego wczucia się w graną przez siebie postać. Do prawie najlepszych należą Keanu Reeves oraz Laurence Fishburne. Nie ważne w ilu produkcjach ich zobaczymy, zawsze będą kojarzyć z tymi właśnie rolami. Nie wiem jak Wam, ale mi na pewno. Zauważyliście pewnie to słowo prawie. Jest, bowiem ktoś lepszy od tej dwójki, a nawet i całej reszty. Domyślacie się, kto? Jeżeli udzieliliście odpowiedzi, że Hugo Weaving to macie racje. Agent Smith, w którego się wścielił to najbardziej wyrazista i charyzmatyczna postać w całym filmie.

Mógłbym jeszcze długo wymieniać, co mi się podobało. Naprawdę tego jest dużo, ale nie po to piszę tą recenzję. Miło będziecie zaskoczeni jak sami zobaczycie to, co wymieniłem i wiele więcej. Przed ostateczną oceną chciałbym wspomnieć o nagrodach, jakie otrzymał „Matrix”. Cztery Oscary za najlepsze efekty specjalne, dźwięk, montaż dźwięku oraz ogólnie montaż, to nie mało. Zwłaszcza, że prócz nich były Saturny, BAFTY oraz kilka innych. Moim zdaniem samo to jest dowodem na to ile warta jest ta produkcja.

Z ciekawostek powiem, że byłem posiadaczem Nokii 8110. To właśnie takiego telefonu komórkowego używali bohaterowie. Wiem, że to staroć, ale kiedyś nie było smartfonów.

Rodzeństwo Wachowskich dość wysoko postawiło poprzeczkę swoim kolegom z branży. Pokazując, że przy odrobinie pracy i oleju w głowie można jeszcze stworzyć coś ponadczasowego i wyjątkowego. Młodsze pokolenie może spojrzeć na to trochę z dystansem, bo w dobie komputerów, efekty te mogą być już oklepane. Nie zapominajmy jednak, od czego to wszystko się zaczęło. I zastanówmy się tak szczerze. Czy żyjemy w Matrixie? Moja ocena to 5/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz