Nigdy nie należałem do fanów filmów biograficznych. Wiem, że życie potrafi układać najwspanialsze scenariusze, ale nigdy mnie to nie kręciło. Do czasu, gdy któregoś razu skacząc po kanałach moim oczom ukazał się obraz twórczości Wilsona Yipa (przepraszam, jeżeli nieprawidłowo odmieniam wschodnie nazwiska) przedstawiający największego mistrza Wing Chun. Mowa tu oczywiście o Ip Manie. Tytuł filmu brzmi po prostu „Ip Man” krótko, zwięźle i na temat. Tak powinno być. Poszukując informacji o tym filmie na jednej ze stron trafiłem na komentarz kogoś, kto uważał, że film ten jest o hakerze myląc Ip z IP. Czas jednak opowiedzieć historie wielkiego człowieka.
Miasto Foshan w Chinach słynęło z najlepszych szkół sztuk walki. To właśnie tam mieszkał wraz ze swoją żoną i synem Ip Man (Donnie Yen). Wiódł spokojne życie, skupiające się na jedzeniu, piciu i treningach. Do czasu, gdy u jego wrót pojawił się Jin Shan Zhao (Siu-Wong Fan) pragnący otworzyć swoją własną szkołę. Jednak jak to się mówi najważniejsza jest reklama, dlatego też wyzywał po kolei każdego mistrza by pokazać wszystkim, że jego styl walki jest najlepszy. Ip Mana jednak nie pokonał.
Dokładnie 7 lipca 1937 po incydencie na moście Marco Polo Japonia napadła Chiny. W kraju zapanował strach i głów. Dom Ip Mana został zabrany przez wojsko a on wraz ze swoją rodziną ląduje na bruku. Właśnie w tym momencie życie głównego bohatera zmienia się, musi zacząć ciężko pracować by wyżywić rodzinę w tych ciężkich czasach. Gotowy jest podjąć się każdej pracy. Generał Miura (Hiroyuki Ikeuchi) dowodzi oddziałami oblegającymi to, co został z Foshan uwielbia sztuki walki sam jest w nich świetny, dlatego też organizuje walki miedzy chińczykami a japończykami. W jednym z takich walk ginie przyjaciel Ip Mana, dlatego ten staje z dziesięcioma przeciwnikami do walki. Wygrywa, przez co zaczyna interesować się nim generał, który pragnie stanąć w nim w szranki. By uratować swoją rodzinę oraz przyjaciół Ip Man nie ma wyjścia, musi walczyć. Wie jednak, że zwycięstwo oznacza śmierć. Staje się pierwszym, który przeciwstawił się Japonii. Staje się natchnieniem i bohaterem całego narodu. Staje się symbolem łączącym wszystkich Chińczyków.
Nie wiem czy opowiedziałem za dużo, jeżeli tak to przepraszam. Film ten to prawdziwe arcydzieło. Nie chodzi mi tu tylko o ciekawie opowiedzianą historie o zwykłym człowieku, który zmienia historie, lecz podejście reżysera do tematu. Chociażby początek filmu świetnie ukazujący jak zmieniało się życie Ip Mana w czasie okupacji japońskiej. Na wielką pochyłe zasługuje również przeniesienie widza do miasta, w którym dzieje się akcja. Wspaniale przedstawiona architektura, stroje oraz charakteryzacja sprawiają, że prawie czujemy się jakbyśmy spacerowali alejkami w Foshan. Jednak jest to film o wschodnich sztukach walki, dlatego też nie może zabraknąć starć miedzy bohaterami. Pod tym względem nie przyczepie się do niczego. Akcja rozgrywa się naprawdę szybko, walki są widowiskowe i wspaniale wykonane. Najbardziej jednak podobają mi się momenty spowolnienia czasu pozwalające lepiej ujrzeć uniki lub zadawane ciosy. Niema tu też zbyt przesadzonych walk, bohaterów latających w powietrzu jak to było w wielu innych filmach. W Ip Manie zachwyciło mnie to, że do każdej walki podchodzi spokojnie, na jego twarzy nie da się odczytać żadnych emocji. Widać za to, że jest on w swoim żywiole. Obsada aktorska też jest niczego sobie. Świetnie dobrani odtwórcy głównych ról wczuwają się w to, co robią. Wśród najciekawszych moim zdaniem można znaleźć takie gwiazdy jak Simon Yam, Siu-Wong Fan, Lynn Hung czy też Ka Tung Lam.
Oglądając jego trailer można dojść do wniosku, że to tylko kolejny film o laniu się po mordach. Nic bardziej mylnego ten film to coś więcej. To opowieść o walce o wolność, o chęci godnego życia, o sprawiedliwości i prawdziwej przyjaźni. Ip Man pokazuje nam, że trzeba być pewnym siebie by coś osiągnąć. On nigdy się nie wywyższał, walczył wtedy, kiedy było to nie zbędne. Trzeba pamiętać, że nie ten jest mądry, kto walny bez zastanowienia, lecz ten, który wie, kiedy tego nie robić. Ostatnia już moja myśl, co do tej recenzji zanim ja zakończę. Film ten nie jest do końca poważny. Znaleźć w nim można kilka scen, które rozbawią was. Za przykład mogę podać walkę Ip Mana z Jin Shan Zhao, gdy na rowerku wjeżdża jego syn przekazując ojcu informację od matki by ten zaczął wreszcie atakować, bo zniszczą wszystkie meble.
To wspaniale opowiedziana historia pełna niesamowitych scen walk, wspaniałej gry aktorskiej (zwłaszcza Donnie'ego Yena), niesamowitego klimatu oraz świetnej muzyki. Przenosi nas do Foshan pokazując nam trudy życia w czasie okupacji. Sam nie wiem, co mógłbym więcej opowiedzieć o tym filmie żeby zachęcić was do obejrzenia. Musicie sami przekonać się, że to wyśmienity film. Moja ocena to 5/5.
14 stycznia 2014
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz