Tryb noc/dzień

9 sierpnia 2020

Sonic. Szybki jak błyskawica

0
Producenci filmowi posiadający nawet ogromne budżety zawsze przegrywali z jednym typem ekranizacji. Mowa tu o grach, które z powodu swojej formy opowiadają dość dziwną i niejednokrotnie bardzo okrojoną historię, a niema sensu przenosić na wielki ekran każdej misji czy też planszy, z którą spotyka się standardowy gracz. Trzeba to zazwyczaj jakoś ładnie przerobić, żeby nie odbiegać za bardzo od oryginału, a zarazem nie pogubić się tworząc czegoś w podobie fabularnego Frankensteina. Dlatego też wszystkie tego typu produkcje trochę mnie do siebie zniechęcają już na etapie zwiastunów. Jednak film, który dzisiaj przedstawię ze swoich słabości zrobił niezły sposób na promocję. Widzieliście już „Sonica. Szybkiego jak błyskawica”? Jeżeli nie to zapraszam do przeczytania tej recenzji.

Tytułowy Sonic jest jeżem, który potrafi biegać z zawrotną prędkością. Niestety z powodu mocy, którą posiada zmuszony jest uciekać jeszcze za młodu ze swojej rodzimej planety. Do podróży używa magicznych pierścieni, które pozwalają mu przenosić się gdzie tylko chce. W ten sposób trafia do Green Hills gdzieś w Montanie. W czasie pewnego niezbyt przemyślanego incydentu trafia na celownik amerykańskiego rządu, a dokładniej wysłanego przez nich szalonego naukowca Doktora Ivo Robotnika (Jim Carrey). Teraz wraz z nowym kumplem Tomem Wachowskim (James Marsden) będzie musiał przeciwstawić się szaleńcowi, który zrobi dosłownie wszystko by zyskać wielką moc dla swoich zmyślnych robotów.

Pierwsza rzecz, o które warto tu wspomnieć to sprytny sposób przyciągnięcia widzów przez zaprezentowanie w premierowym trailerze najgorszej możliwej formy animacji. Sam nie wiem jak to nazwać, ale ukazany tam Sonic pod żadnym względem nie przypominał tego znanego z gry. To była taka krzyżówka smerfa z przerażająco chudym sprinterem. Takie rzeczy powinny być zakazane, bo ludzie zaczną się w nocy budzić z krzykiem. Uwierzcie mi, gdy pierwszy raz to zobaczyłem, na serio myślałem, że tak będzie wyglądać przyszłość tego filmu. W końcu nie raz już twórcy chcieli przedobrzyć w swoich dziełach, ale człekokształtny jeż to już przesada. Z czasem jednak zrozumiałem, że to tylko chwyt marketingowy, niby chiński, ale działa. Nikt o zdrowych zmysłach nie zrobiłby czegoś takiego i jeszcze ta ścieżka z „Młodych Gniewnych”, ale z tego, co się zorientowałem to wiele osób w to uwierzyło.


W ogólnym rozrachunku produkt końcowy okazał się bajką pod względem wizualny. Świetnie dobrana animacja, ciekawe przejścia między kolejnymi lokacjami oraz spowolnienia czasu, które nie mogły wyjść lepiej.

Czas wspomnieć o fabularnej otoczce. Ta ma się całkiem nieźle. Historia jest ciekawa i niezbyt rozwiązła. Wszystko dzieje się bardzo szybko, bo do głównego wątku zostajemy wprowadzeni już na początku filmu, bo dość prostej, ale treściwej retrospekcji. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki budowana jest relacja między Tomem, a Soniciem to taka prawdziwa męska przyjaźń kształtowana w trudach dnia codziennego oraz kolejnych bijatykach. I tu najlepiej jest widoczny dynamizm wszystkich scen. W pościgach, potyczkach oraz ogólnej codzienności w końcu ten jeż jest najszybszym stworzeniem na naszej planecie.

Jeżeli chodzi o aktorów to chyba nikomu nie można zarzucić braku profesjonalizmu. Zwłaszcza Jim Carrey, który pełnymi garściami czerpie ze swoich poprzednich ról. W końcu już nie raz grał szaleńca. Wystarczy chociażby spojrzeć na „Ace Ventura: Psi detektyw” albo kultową już „Maskę”. Jednakże patrzyłem na niego z pewną dozą dystansu. Pamiętam wiele jego znakomitych ról i zawsze grał twarzą, jeżeli wiecie, o co mi chodzi. Charakterystyczne były jego najróżniejsze miny, nie tylko wybryki. Tutaj mi trochę tego brakowało, ale na szczęście zostały kocie ruchy.

Najbardziej dziwni mnie to, że nie mam ochoty przyrównywać tej produkcji do serialu animowanego, na którym się wychowałem i w którym pierwszy raz poznałem ową niezwykłą postać. Historie w obu przypadkach są kompletnie inaczej poprowadzone, ale mi się to podoba.

„Sonic. Szybki jak błyskawica” to znakomity przykład dobrze zrównoważonego kina familijnego. Przepełniony kolorami oraz zabawnymi scenami spokojnie przyciągnie przed ekran tak samo młodych jak i starszych widzów. Każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie zwłaszcza, że twórcy poszli ostro po bandzie i czerpali inspiracje dla niektórych scen z „Terminatora”, „Cast Away: Poza światem” czy też z serii o X-Menach (tutaj widać głównie inspiracje Quicksilverem). Nie wiem czy też to zauważyliście czy tylko ja zauważyłem podobieństwo. I ostrzegam warto poczekać na scen po napisach, ponieważ one najlepiej pokażą, w jakim kierunku zmierza ta produkcja. Moja ocena to mocne 4+/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz