Tryb noc/dzień

6 marca 2019

Aquaman

0
Z roku na rok świat superbohaterów rozrasta się i to w zastraszającym tempie. Wiem, że dla wielu istniał on w komiksach i to od dekad, ale dopiero jakiś czas temu postanowiono tak hucznie zaprezentować go większej grupie odbiorców. Spójrzcie chociażby na plakaty kinowe oraz na seriale, które też maja sporo za zaprezentowania w tej kwestii. Dzisiaj jednak chciałbym porozmawiać o produkcji, która moim zdaniem była wyczekiwana przez wiele osób. Głównie dlatego, że ponownie mamy przyjemność poznać kogoś nowego. Tym razem przedstawiono nam niejakiego Arthura Curry’ego znanego bardziej jako „Aquaman”.

Kim on jest zapytacie? To owoc szczęśliwej miłości latarnika oraz cudem ocalałej królowej Atlantydy. Jak sami widzicie będzie słodziaśnie i romantycznie. Niestety do czasu, gdy to wszystko rypnie. W końcu sielanka nie może trwać wiecznie. Musi się pojawić walka o władzę, starcie gigantycznych armii oraz jakiś wróg do pokonania. Może Was to zaskoczy, ale te trzy elementy nie zawsze muszą być powiązane z jedną i tą samą osobą.

Twórcy tym razem postanowili zaszaleć. Po co dawać jednego antagonistę jak można dąć ich dwóch. W końcu od przybytku głowa nie boli. Zgodziłbym się z tym całkowicie, ale nie w tym przypadku. Taki manewr twórczy sprawdziłby się jak najbardziej w serialu, ale nie w dwugodzinnym filmie. Każdy z przeciwników miał tu dosłownie swoje pięć minut. Niestety to zbyt krótko, żeby mogli zaprezentować w pełni swoją złą naturę. Najlepiej widoczne to jest w przypadku Manty (Yahya Abdul-Mateen).

Kolejną jak dla mnie bolączką są efekty specjalne i straszne mieszanie rzeczywistości. Sam nie wiem jak to ująć, ale nie wystarczy, że żołnierze Atlantydy wyglądają jak szturmowcy to dodatkowo uzbrojeni są w blastery. Czasami czułem się jakbym oglądał kolejną odsłonę Gwiezdnych Wojen. Już lepiej moim zdaniem by gdyby strzelali z włóczni, a byliby ubrani w jakieś rozbudowane zbroje, a nie skafandry kosmiczne. Ale co ja mam uczyć ojców dzieci robić?
Będę jednak uczciwy. Świat zaprezentowany w tym filmie jest naprawdę barwny i ciekawy. Jest kilka niespójnych elementów takich jak chociażby tęczowy most pod wodą, ale chciano dobrze. Nie powstałby on jednak bez pomocy komputerów, bo samo miejsce jest dość kłopotliwe. Twórcy wyszli z tego obronną ręką i pokazali nam pełen wachlarz swoich możliwości. Zobaczycie to chociażby w istotach zamieszkujących głębiny jak i w scenach batalistycznych, które zapierają dech w piersi.

Największa pochwała należy się za prowadzenie kamery. Przyznam, że dawno nie widziałem tak dobrze wykonanej roboty. Starcie Arthura z Mantą oraz główna walka to prawdziwe mistrzostwo. Subtelne i przemyślane ruchy. Żadnego przeskakiwania z miejsca na miejsce. Bardzo płynne było również przechodzenie między bohaterami, którzy walczyli w pewnym oddaleniu od siebie. Po prostu czapki z głów.

Chciałbym powiedzieć coś dobrego również o grze aktorskiej, ale tutaj niema szału. Mimo znakomitej obsady, w której zobaczymy Willema Dafoe, Nicole Kidman czy też Dolpha Lundgrena niema zbyt wielkiego szału. Postacie są dość jednowymiarowe i czasami po prostu nudne, zwłaszcza, gdy wyjaśniają nam wszelakiego rodzaju niuanse związane z historią Atlantydy. Jak zobaczycie film będziecie wiedzieli, o co mi chodzi. Główna parka, czyli Jason Momoa oraz Amber Heard jakoś dają radę, miło się ich słucha i jest, na co popatrzeć.

Ukazany został również dość bardzo współczesny problem, czyli zanieczyszczenie środowiska. Dokładniej przeogromna ilość śmieci, które dryfują po wszystkich naszych oceanach i zaburzają ekosystem. Niszczą przepiękną florę i faunę nie tylko w głębinach. Niestety życie to nie film i nie uda się tego tak łatwo tego ogarnąć.

Najwyższa pora na szczere podsumowanie „Aquamana”. Nie chce powiedzieć, że ten film ssie, bo to nie prawda jednakże twórcy nie dali tu tak naprawdę nic nowego. Wszystko wydaje się znajome. Niektóre sceny wyglądały jakby wyciągnięto je z przygód „Indiany Jonesa” inne natomiast z „Gwiezdnych Wojen”. Zauważałem również pewne podobieństwo do „Czarnej pantery” jak i również „Thora”. Jak zaczniecie lepiej się przyglądać to sami je zauważycie. Mimo tego dobrze się bawiłem. Czasami aż nazbyt się czepiam i szukam dziury w całym, ale recenzowanie odbiło już na mnie pewne piętno. Widziałem w życiu kilka gorszych filmów, dlatego najlepiej będzie jak zobaczycie tę produkcję sami. Moja ocena to 3/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz