Tryb noc/dzień

4 maja 2014

Grawitacja

0
Moim zdaniem filmy dzielą się na dwie kategorie. Do pierwszej należą te produkcje, które na zawsze pozostawią w nas trwały ślad. O tych w drugiej zapomnimy tuż po obejrzeniu. „Grawitacja” wyreżyserowana przez Alfonso Cuaróna należy do tej pierwszej grupy. Nie tylko ze względu na niesamowite doznania wizualne, które czekają na widza, ale też na przekaz, który z niego płynie. Zanim jednak przejdę do skromnego opisu fabuły, chciałbym napomknąć o nagrodach, jakie film ten otrzymał. Siedem Oskarów oraz dziesiątki innych statuetek to naprawdę niezłe osiągnięcie zwłaszcza, że budżet wyniósł tylko 80 mln dolarów. To niewiele w porównaniu do drugiej części „Hobbita”, która kosztowała prawie trzy razy tyle.

Ryan Stone (Sandra Bullock) odbywa swoją pierwszą podróż kosmiczną na wahadłowcu Explorer. Towarzyszy jej doświadczony astronauta Matt Kowalsky (George Clooney). Podczas naprawy teleskopu Hubble'a dochodzi do katastrofy. Niekontrolowane, lecące z ogromną prędkością szczątki rosyjskiego satelity niszczą wahadłowiec zabijając jego załogę. Dwójka astronautów będących poza nim traci kontakt z Ziemią. Nie mają łatwo muszą jakoś przeżyć w tym nieprzyjaznym środowisku kosmosu. Jedyną szansą jest dostanie się na międzynarodową stację kosmiczną. Nic jednak nie idzie po ich myśli, zwłaszcza, kiedy ilość tlenu zbliża się do zera.

„Grawitacja” to naprawdę niezwykły film. Dawno nie trafiłem na produkcję, gdzie spotkamy tylko jednego aktora, a w tym przypadku aktorkę. Clooney jest tam tylko przelotem. Trochę długim, ale przelotem. Może to właśnie tłumaczy tak niski budżet potrzebny na film. Chodzi mi jednak o to, że dzięki temu reżyser pozwala nam lepiej wczuć się w sytuację Ryan. Czasem zdarza się, że spoglądamy na wszystko jej oczami. Kobieta swoje przeżyła, stara się walczyć z ciążącą jej przeszłością i właśnie dopiero w kosmosie, kiedy jej życie wisi na włosku odradza się ponownie. Właśnie wątek tych ponownych narodzin jest tak dobrze widoczny, zwłaszcza w jednym momencie, którego lepiej żebyście sami wypatrywali.

Inaczej spojrzymy też na samotność i ciszę, które w bezmiarze kosmosu mogą doprowadzić człowieka do szaleństwa. Teraz nie wyobrażamy sobie życia bez dźwięków. Nawet, kiedy jesteśmy sami słyszymy szum wiatru też czy szelest liści. Wielu to uspokaja, a co się stanie jak to zabierzemy? Musimy wyczuwać świat wszystkimi zmysłami. Po ich odebraniu nie mamy nic.

Warto też zwrócić uwagę na schemat budowy filmu. Na początku mamy wielką eksplozję, a dokładniej niszczący deszcz odłamków. Przypomina mi to trochę kryminał gdzie wszystko zaczyna się od morderstwa. To świetny pomysł, bo widz dopiero siadając do filmu już dostaje wielkiego emocjonalnego kopa, który utrzymuje się do końca filmu.

Gigantycznym plusem jest oprawa graficzno-wizualna. Nie samą historią człowiek żyje, należy też ją jakoś ubrać. Tym razem zostało to zrobione perfekcyjnie. Wydawało mi się, że Sandra Bullock naprawdę została wysłana w kosmos. Starałem się dostrzec wokół postaci białą poświatę widoczną, kiedy nagrywane coś jest na błękitnym albo zielonym tle, tu tego nie było. Widząc Ziemię aż mnie zatkało. Gdybym to zobaczył na wielkim ekranie na pewno z moich ust wydostałoby się długie „łał”. O filmie w wersji 3D nawet nie wspominam, bo to musiałoby wyglądać naprawdę nieziemsko. Nie dziwię się, że muzyka również została nagrodzona Oscarem. Dopasowana została idealnie, trzymająca w napięciu, napędzająca emocje po prostu majstersztyk.

Właśnie te elementy sprawiają, iż film ten tak przyjemnie się ogląda. „Grawitacja” to zaskakujący, poruszający, trzymający w napięciu do ostatniej minuty dramat science fiction. Zasługuje na każde dobre słowo, które zostało lub zostanie wypowiedziane na jego temat. Sam nie wiem, co mógłbym więcej o nim powiedzieć. Ilość emocji, jakie otrzymałem w ciągu półtorej godziny mało mnie nie przerosła. Ocenię więc go na szczere 5/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz