Tryb noc/dzień

7 października 2023

Ant-Man i Osa: Kwantomania

0
Kiedy w 2008 roku pojawił się pierwszy „Iron Man” na pewno nikt się spodziewał się, że będzie on zalążkiem ogromnego uniwersum, które przez lata będzie przyciągało do kin miliony widzów, a jego zarobki będą liczone w miliardach. Po dziś dzień zachwycamy się tym, co wtedy się rozpoczęło, ale czy w pełni zasłużenie? Przyglądając się jak wygląda kino superbohaterskie coraz łatwiej jest mi dość do wniosku, że nie idzie to w dobrym kierunku. Oczywiście zdarzają się lepsze i gorsze produkcje, ale coraz trudniej jest mi się cieszyć nowymi filmami, gdy jeszcze emocje po poprzednich, które obejrzałem nie do końca opadły. Zanim jednak opowiem o tym, co najbardziej mnie boli warto pochylić się na chwilę nad jednym z ostatnich dzieci Marvela, czyli „Ant-Man i Osa: Kwantomania”.

Tytułowi Ant-Man i Osa, a tak na serio to Scott Lang (Paul Rudd), Hope van Dyne (Evangeline Lilly) oraz jej rodzice i jego córka w wyniku wypadku dostają się do wymiaru kwantowego. Pozwala im to lepiej zbadać nieznane do tej pory tereny i dowiedzieć się przy okazji, jakie niebezpieczeństwa tam czyhają, a uwierzcie mi jest się, czego bać zwłaszcza, że w pełnej krasie pojawia się najnowszy antagonista całego uniwersum. Tutaj by się przydał przerażający śmiech, ale niestety chce mi się tylko płakać.

Boli mnie strasznie, że muszę napisać, co myślę o tej produkcji. Nie jest to miłe zwłaszcza, że spodziewałem się po niej dość dużo. Pozostałe części miały swoje wady, ale były zabawne, momentami intrygujące i wiele nowego nam pokazywały. Tutaj mamy kompletny miszmasz nudy przeplatanej z absurdem. Bardzo dobrze, że chcieli pokazać jak różnorodny jest świat kwantowy, co on tak na serio skrywa pod względem różnorodności widoków i ras tam występujących. Wyglądało to trochę jak Gwiezdne Wojny, ale wykonanie daje wiele do życzenia. Kompletnie niedopracowane wizerunkowe efekty specjalne najlepiej widoczne są w postaci M.O.D.O.Ka. Jak on strasznie wygląda, ale nie w tym sensie, że przeraża. Po prostu postawiłbym go obok smoka z naszego polskiego „Wiedźmina”. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Mamy XXI wiek, a kreowanie rzeczywistości z filmu na film wygląda coraz gorzej. Oczywiście świat kwantowy stał się taka drugą Pandorą i wyglądał zjawiskowo, ale ile można produkcji tworzyć na Green Screenie i liczyć, że widzowie to przełkną. To nie są gry komputerowe.

Fabularnie mamy biedę z nędzą. Scott Lang, który w pierwszej części uczył się jak zostać bohaterem teraz stał się celebrytą, który musi przypomnieć sobie, co oznacza noszenie tego kostiumu. Nawet nie wiecie jak mnie to irytowało. Właśnie przez to nie dostajemy nic nowego w tej historii, a jego obecność jest tam kompletnie zbędna. Wydaje mi się, że mogli wziąć innego bohatera nawet tego inteligentnego niczym Olaf gluta, który żałował że nie ma dziur i na 98,7 procent film ten by zyskał w oczach widzów. W moich na pewno.

Przy okazji wyżej wspomniany antagonista to jedna wielka pomyłka. Wybaczcie mi te słowa, ale może i będzie przerażający, okrutny, zły i podły, ale już go poznaliśmy. W porównaniu do Thanosa, którego postać była budowana za pomocą Kamieni Nieskończoności i małych wspomnień w różnych filmach, a największy jego udział był chyba w „Strażnikach galaktyki”, czyli mniej więcej dziesiątym filmie to Kanga otrzymaliśmy zbyt szybko. Moim zdaniem całe to napięcie powinno być budowane lepiej i dokładniej. Bo tak otrzymujemy kolejnego zbira z rozrostem ego, o którym wiemy już wszystko. Gdzie tu emocje? Gdzie oczekiwanie? Pojawi się, zaatakuje i zostanie pokonany.

Dla mnie na chwilę obecną ciągnięcie tej samej grupy bohaterów to błąd. Wiem, że Ant-Man dołączył do nich prawie na samym końcu, ale dla mnie to i tak za dużo. Marzy mi się zobaczyć postacie nieznane do tej pory, obejrzeć X-manów w ich wydaniu, którzy mogliby za rok albo dwa dołączyć do głównego wątku albo zobaczyć dalsze losy Eternalsów. Zostało rozpoczętych tyle wątków, a jeszcze więcej historii nie doczekało się opowiedzenia. I ta prędkość pojawiania się nowych produkcji to jest straszne. W 2021 roku wyszły 4 filmy i tyle samo seriali w odstępach dwóch albo trzech miesięcy, momentami nawet i mniej. Rok 2022 to stosunek 5 do 3 na rzecz filmów, a ten rok, którego ¾ mamy za sobą to już pewne, 3 na 3 czyli 6 produkcji, od których zaczyna boleć głowa. Zaczyna brakować widzom kasy i czasu żeby być na bieżąco, ja tu mówię o głównym nurcie oczywiście. Wybaczcie, jeżeli pomyliłem się w ilości, ale już zaczynam się gubić.

Tu dla mnie leży główna bolączka tego wszystkiego. Przerost formy nad treścią staje się coraz bardziej widoczny. Wiele elementów zostaje niedopracowanych i puszczonych w eter. Wielkie bum reklamowe pokazuje produkcje najwyższych lotów ukazując tylko najlepsze sceny wycięte z danych filmów. Kłopot z tym, że w kinie dostajemy coś całkowici innego. Kina nie są tanie. Ludzie coraz częściej czekają na pojawienie się danych produkcji na platformach streamingowych, ale co z tego, jeżeli w tym samy czasie pojawia się kolejny film albo serial. Gdzie czas by opłakać śmierć naszych ulubionych postaci albo cieszyć się z ich sukcesów. Uczucia to nie piłeczka, którą można odbijać od ściany. Taka zabawa staje się nudna i przewidywalna. To widać w tym filmie. Dlatego nie mogę dać mu więcej niż 2/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz