Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami. Zanim ludzie wymyślili platformy streamingowe, zwykli ludzie raz w tygodniu siadali przed telewizorami zazwyczaj o tej samej godzinie, żeby obejrzeć swój ulubiony serial. Wiem, że to trochę oldschoolowe i takie czasy pamiętają tylko boomerzy, ale tak kiedyś było. Młodzi ludzie tego nie znają. Czemu jednak o tym mówię? Chciałbym dzisiaj opowiedzieć o serialu, który zawładnął sercami milionów ludzi na całym świecie. Czego dowodem jest ogromna ilość nagród filmowych, które ta produkcja otrzymała. Twórcy jak i aktorzy wielokrotnie odbierali statuetki Emmy, Saturny, Złote szpule, a nawet Złotego Globa. Łącznie czterdzieści otrzymanych nagród i aż sto osiemdziesiąci nominacji. Piękny wynik, ale co się dziwić “Zagubieni” przez wiele lat rządzili i to bez większej konkurencji. Czy jednak są aż tak dobrzy? Zaraz rozwieję kilka wątpliwości.
Czterdziestu ośmiu pasażerów lotu 815 linii Oceanic Airlines może mówić o ogromnym szczęściu. W czasie podróży z Sydney do Los Angeles dochodzi bowiem do katastrofy. Samolot którym lecą, a dokładniej to co z niego zostało rozbija się na pełnej tajemnic tropikalnej wyspie gdzieś na południowym Pacyfiku. Od teraz postawieni przed nieznanym muszą sobie jakoś radzić, wzajemnie sobie pomagając i z nadzieją czekać na ratunek. Czy on jednak nadejdzie? To nie takie proste. Wyspa bowiem okazuje się być nie tylko zamieszkana przez rządnych krwi tubylców, ale również zło, które pragnie z niej uciec. Każdy dzień może stać się ich ostatnim.
Zabrzmiało trochę dramatycznie. Co się jednak dziwić jak każdy odcinek to była walka o przetrwanie przeplatana retrospekcjami z ich życia. To było ciekawe, bo na początku nie wiedzieliśmy o nich dosłownie nic. Dopiero z czasem otwierała się przed nami ich przeszłość, ich przeżycia. Stawaliśmy się świadkami tego co ich ukształtowało już od lat dziecięcych, a trzeba przyznać było tego wiele. Wiadomo, że przy takiej dużej obsadzie jednych poznamy lepiej innych gorzej, ale mamy chociaż stuprocentową gwarancję, że z kimś znajdziemy nić porozumienia. W końcu mamy tu muzyka, który przedawkował z narkotykami, policjantkę nieradzącą sobie z agresją, kobietę uciekającą po zabiciu swojego ojca (ojczyma), mężczyznę gotowego zaprzedać duszę diabłu by chronić swoją ukochaną, milionera udowadniającego, że pieniądze szczęścia nie dają i dużo, dużo więcej.
Wizualnie to wygląda świetnie. Głownie dlatego, że sceny “na powietrzu” były nagrywane na prawdziwej wyspie co podobno generowało ogromne koszty, ale serial ten wart jest każdego wydanego dolara. Zwłaszcza jak zagłębimy się w historię i zaczniemy szukać i interpretować pewne symbole. Twórcy dużo czasu poświęcili na to, żeby wszystko miało ręce i nogi. Nawet logo DHARMY powstało na bazie symbolu starochińskiej koncepcji filozoficznej zwanej bagua. Tak samo pojawienie się prawdziwych miejsc jak chociażby Uniwersytet Michigan nadało całości sporo realizmu. Bardzo lubię takie podejście, bo działa to tak samo jak w przypadku książek. Mamy ochotę odwiedzić te miejsca, stać się chociażby w naszej wyobraźni częścią tej historii.
To jednak nie wszystko. Serial ten to przed wszystkim wielowątkowy, wielopoziomowy rollercoaster ciągnący widza coraz głębiej w historię. Każdy kolejny sezon odkrywa przed nami tajemnice wyspy oraz tego co się tam znajduje. Nie mogłem się doczekać, gdy trafią na kolejne bunkry DHARMY i co w nich znajdą. Czy jednak to jest dobre? Dla mnie nie do końca. Jak się przekonacie po kilku sezonach całość wydaje mi się aż nazbyt naciągana, wymyślona powiedziałbym nawet, że idealnie uosabia przerost formy nad treścią, a może treści nad formą. Głównie chodzi mi o to, że to za co pokochałem pierwszy sezon, czyli taki survivalowy sznyt zaczyna być przykrywany najróżniejszymi pomysłami scenarzystów, które powinny trafić do produkcji ściśle związanych z fantastyką naukową. Nie chcę tu zdradzać o jakie elementy dokładniej mi chodzi, ale oglądając ten serial na pewno się domyślicie. To co jednak przechyliło szalę goryczy to futurospekcje, które chyba najbardziej mi w tym wszystkim namieszały.
Nie dziwię się, że “Zagubieni” przez tyle lat przyciągali przed telewizory rzesze ludzi. Serial ten stał się takim fabularnym reality show w którym oglądaliśmy rozwój, perypetie bohaterów tak samo jak ich wzloty i upadki. Mogliśmy im kibicować albo znienawidzić. To chyba pierwsza tak rozbudowana produkcja z jaką się spotkałem, ale dopiero teraz mogłem ją w pełni obejrzeć dzięki Netflixowi na którym można znaleźć wszystkie odcinki. Z tego co udało mi się znaleźć to pierwszą stacją, która w Polsce wzięła na swoje barki prezentację tej produkcji było AXN, ale wielokrotnie zmieniali oni godziny nadawania. To by wyjaśniało czemu nie udało mi się tego obejrzeć przed laty. Czy jednak żałuję? Wtedy nie byłem na bieżąco z tą historią, ale teraz wszystko nadrobiłem i bawiłem się świetnie.
Powiedziałbym nawet, że ogromnie żałuje, że takie seriale już nie są tworzone. Taka pieczołowitość przygotowania, pomysłowość scenarzystów czy sama długość stawiają ten serial bardzo wysoko na piedestale nieśmiertelnych seriali. Najbardziej jednak kocham go za realizm miejsca. Cudowna, dopracowana scenografia oraz prawdziwa wyspa pozwalała lepiej wczuć się widom w opowiadaną historię, a mistrzowska obsada, która wydaje mi się kilku aktorom pozwoliła wybić się na hollywoodzkim panteonie pokazała, że wszystkie nagrody są w pełni zasłużone. Zobaczcie na karierę Evangeline Lilly na przykład. Dopiero po "Zagubionych" zaczęła grać w wysokobudżetowych produkcjach pokroju Hobbita czy też filmach z Uniwersum Marvela. Nie chce jednak brnąć w to jak tam zagrała. Ważne dla mnie jest tu i teraz. Dlatego dzisiejszy zrecenzowany przeze mnie serial oceniam na takie 4/5.
17 maja 2025
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz