Tryb noc/dzień

6 września 2017

Piksele

0
Hollywoodzcy producenci wielokrotnie tworząc filmy inspirowali się znanymi i lubianymi przez rzesze ludzi grami. Jedne produkcje okazywały się lepsze inne to totalne dno, ale w końcu ktoś postanowił zaczerpnąć z tej tematyki pełnymi garściami i nie ograniczać się tylko do jednego tytułu. Kto był na tyle mądry? Niezwykły duet, czyli Timothy Dowling i Tim Herlihy. To właśnie oni postanowili ożywić największe automatowe hity lat 80. Wszystko to w filmie „Piksele”, który na wielki ekran trafił w 2015 roku.

Prezydent Stanów Zjednoczonych (Kevin James) nie należy do najbardziej lubianych polityków. Jego karierę zawodową psuje również fakt, że jedna z baz wojskowych zostaje zaatakowana przez Niezidentyfikowany Obiekt Latający. Tak, przez UFOludki. Może to Was zaskoczy, ale nie jest to najdziwniejsze. Statki przybyszów przypominają postacie z dawnych gier automatowych, a wszystko, czego tkną zmieniają w świecące sześciany. Na ratunek wyrusza ekipa uzbrojonych w najnowszą technologię nerdów z Brennerem (Adam Sandler) na czele. Co w nim takiego wyjątkowego? To jeden z najlepszych graczy na automatach w historii i instalator sprzętu audio-video. I nie, prezydent nie chce sobie zainstalować wielkiego telewizora 3D.

Wybaczcie, poniosło mnie jak nauczyciela przy wypłacie. To nie mój żart, dlatego lepiej wróćmy do filmu. Pierwsze, co najbardziej rzuca się w oczy i co jest nieco obraźliwe to stereotypowe podejście do graczy. Taki tradycyjny nerd to oczywiście stary (do siwienia mu daleko) koleś, oczywiście singiel, bo która by takiego zechciała i mieszkający z ciocią na przykład. Ile to już razy widzieliśmy jeszcze brakuje dziwnego śmiechu oraz obciachowego stroju i mamy powrót do „Zemsty frajerów”. Nie widzieliście tego filmu? Szczerze polecam. Twórcy mogli jednak podejść do tematu jakoś bardziej oryginalnie, a nie powielać istniejące już schematy.

Główny powód, dlaczego w ogóle zainteresowałem się tym filmem jest oczywiście pojawienie się jednego z najlepszych współczesnych komików, czyli Adama Sandlera. Szczerze powinienem napisać, ekskomika ponieważ to, co pokazał tym razem to określając poetycko bród, smród i ubóstwo. Ostry jestem w słowach, ale są one jak najbardziej usprawiedliwione. Poziom humoru jest na poziomie poduszki pierdziuszki. Niby powinno być zabawne, ale nikogo to już nie bawi. Dobra niektórych tak, ale to inna bajka. Spójrzcie chociażby na prezydenta. Kto normalny wybrałby kogoś takiego do rządzenia, co? Wszyscy są tam ogólnie przerysowani i mało intrygujący. Jeszcze pojawienie się zadufanego w sobie Petera Dinklage’a, dopełnia całości. Najzabawniejszy w tym wszystkim i z najbardziej rozbudowaną rolą jest nie, kto inny jak Q*bert. Mało zabawne, ale prawdziwe.

Największy atut tej produkcji to niezwykłe doświadczenia wizualne. I nie mówię tu o przeniesieniu się do lat mojej młodości i zobaczeniu bohaterów, którymi tak chętnie sterowałem za pomocą pada. I to wszystkie w wysokiej, jakości i kolorystyce. Spece od grafiki naprawdę się spisali. Wszyscy przeciwnicy, z którymi będą musieli zmierzyć się nerdzi wyglądają rewelacyjnie. A sposób zamiany, budynów w piksele istna fantazja i do tego, jaka płynna.

Niestety pomysł ten okazuje się tylko kopią. W 2010 roku do Internetu trafił filmik zatytułowany „Piksele”, którego autorem jest niejaki Patrick Jean. Możecie go obejrzeć na YouTubie i samemu przekonać się ile rzeczy zostało z niego skopiowanych. Ulepszonych nieco przy pomocy nowszej technologii, ale jednak skopiowanych.

Nie zabrakło tu zalet (niewielu) jak i również wad. Należy jednak spoglądać na tę produkcję z perspektywy czasu. Przypomnienie widzowi tych niesamowitych gier wzbudzi u wiele gigantyczną falę nostalgii. Nie wiem jak zadziała to na młodszych widzów przyzwyczajonych do pełnowymiarowych postaci i pełnych krwi animacji, ale może, chociaż kilku zachęci do ściągnięcia jakiegoś emulatora. No wiecie usiądzie wraz ze swoim rodzicem przed komputerem i postara się złapać bakcyla tych kanciastych, niedoskonałych postaci. Może polubi Mario, Donkey Konga czy też Pac-mana. Ale tych pierwszych, tych najlepszych. Mam, co do tego szczerą nadzieję.

„Piksele” to najlepsza produkcja, jaką można mianować do Złotej Maliny. Zabawna jak schnąca farba na ścianie, oryginalna jak „adidasy” ze stadiony i nudna jak obrady sejmu. Oki, na nich dzieje się już dużo więcej zabawnych rzeczy, chociaż czasem trzeba poczekać. Całe szczęście, że cała kasa z produkcji się zwróciła to, chociaż nikt nie jest stratny. Nie wiem jednak nadal, do kogo on jest skierowany. Wypalony Sandler już nikogo nie bawi. Czy to młodego pokolenia czy też starych wyjadaczy pamiętających go chociażby w z filmu „Od wesela do wesela” czy też „Duże dzieci”. Podobno wiara góry przenosi, dlatego wierzę, że to tylko jeden z przykrych momentów w jego karierze i będzie teraz już tylko lepiej. Niestety za film nie mogę dać więcej jak 3--/5. I to bardziej z litości.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz