Tryb noc/dzień

3 sierpnia 2017

Znachor

0
Przyznam Wam się do czegoś. Początek tej recenzji piszę już po raz czwarty. Sam nie wiem, w jakie słowa ubrać to, co czuję po kolejnym obejrzeniu ponadczasowego moim zdaniem dzieła, jakim jest „Znachor”. Wiem, że film ten jest stary, a nawet starszy ode mnie, bo stworzony w 1981 roku, ale co z tego, jeżeli nadal porusza mnie dogłębnie. Wyreżyserowany został przez Jerzego Hoffmana, jednego z najbardziej cenionych twórców w historii polskiej kinematografii.

Znany i szanowany przez wszystkich chirurg Rafał Wilczur (Jerzy Bińczycki) opuszczony przez żonę stara się utopić swoje smutki w alkoholu. Niestety wpada w oko kilku okolicznym opryszkom, który zabierają mu coś więcej niż tylko pieniądze. Ciężko pobity budzi się na kompletnym odludziu, niewiedząc kim tak naprawdę jest. Po wielu latach tułaczki trafia do młynarza Prokopa (Bernard Ładysz) gdzie znajduje pracę oraz ciepły kąt. Właśnie w tym momencie zaczyna się jego historia.

Fabuła sama w sobie nie jest jakąś ekscytująca. To przecież zwykła podróż i poszukiwanie własnego miejsca. Do dobra jest ciekawa, ale chodzi tu o główny przekaz, który po dziś dzień jest aktualny. Mowa tu o działaniach służby zdrowia, albo prościej mówiąc lekarzy. Ludzie zawsze będą uciekać do znachorów i szarlatanów, bo oni dadzą im nawet złudną, ale jednak nadzieję. A tego wszyscy potrzebują. Z lekarzami niestety jest inaczej. Bardzo często zapominają oni o tym, że mają pomagać i nie szkodzić oraz że zdrowie pacjentów jest najwyższym dobrem. Niestety jedno i drugie jest uzależnione od przerażającej biurokracji oraz tego, kto ma więcej kasy.

Fajnie jest również obserwować wielu znanych nam aktorów jak stawiali swoje pierwsze kroki w tej branży. Niektórzy mieli za sobą już kilka ról, ale wtedy byli młodzi i nie utożsamiano ich z konkretnymi postaciami, które grali. Teraz wielu osobom Bożena Dykiel kojarzy się tylko z Marią Ziębą z „Na wspólnej”, Artur Barciś z kanalarzem z „Miodowych lat”, a Piotr Fronczewski z głową domu w „Rodzinie zastępczej”. A mieli oni przecież wiele wcieleń, chociaż młodsze pokolenie będzie ich kojarzyło tylko z tego, co aktualnie leci w telewizji. To jednak nie wszyscy. Dodatkowo zobaczymy tutaj również młodego Tomasza Stockingera, Annę Dymną oraz Andrzeja Kopiczyńskiego. Niektórym pewnie te nazwiska mało mówią, ale warto poszukać ich w Internecie, bo to naprawdę świetni aktorzy.

Mamy tutaj dosłownie wszystko. Opowieść drogi, wspaniale skonstruowany wątek miłości dwójki młodych ludzi, których rozdzielają warstwy społeczne, nadzieję, którą dostajemy z najmniej spodziewanej strony oraz poszukiwanie własnej historii. Każdy przecież potrzebuje miejsca, który może nazwać Domem i nie chodzi mi tu o budynek.

„Znachor” to jeden z tych filmów, które zawsze oglądam z przyjemnością. Mimo, że ma już swoje lata zawsze będzie mnie wzruszał nie tylko ze względu na ponadczasowe tematy, które w nim znajdziemy. Jest znakomitym dowodem na to, że polska kinematografia była kiedyś naprawdę rewelacyjna. Przy małym budżecie tworzyliśmy istne cuda. Mam nadzieje, że jeszcze uda nam się do tego wrócić. Trzeba pamiętać, iż dobry film to nie taki, który pochłonie miliony, ale taki, który będzie ciekawy, poruszający i który na długo zostanie w pamięci widza, a tutaj mamy to wszystko. Zastanawiam się nawet czy nie przeczytam powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza na podstawie, której powstał ten film. Moja ocena nie mogła być inna jak 4+/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz