Tryb noc/dzień

7 lipca 2016

Deadpool

0
„Deadpool” to jedna z tych produkcji, które zaczynają robić furorę zanim jeszcze pojawią się na wielkim ekranie. Już pierwsze plakaty i zdjęcia z planu filmowego obiegły Internet z prędkością błyskawicy. Nie mamy, co się dziwić. Nie często się zdarza, żeby któryś z X-Manów dostał swój własny film. Co oczywiście moim zdaniem jest wielkim błędem, ale cóż to nie ode mnie zależy. Pierwszą i chyba jedyną taka osobą był dobrze nam znany Rosomak, którego bliżej poznaliśmy w „X-Men Geneza: Wolverine”. To właśnie tam po raz pierwszy mogliśmy zobaczyć Ryana Reynoldsa w roli Deadpoola. Wielu pewnie go nie pozna, ale to jednak on. Chociaż tym razem historia wygląda nieco inaczej.

Pierwszą pomyłką moim zdaniem było posadzenie na stołku reżyserskim Tima Millera. Człowieka, który ze światem Marvela nie ma nic wspólnego. Pewnie nic Wam nie mówi jego nazwisko. Nie ma, co się dziwić. Odpowiedzialny był do tej pory za kilka animacji i nic więcej.

Były członek służb specjalnych Wade Wilson (Ryan Reynolds), a aktualnie najemnik do wynajęcia, nawet za niewielkie pieniądze, ma życie proste jak budowa cepa. Seks, alkohol i lanie po mordach jeszcze gorszych typków niż on sam. Jednakże strzała amora trafia każdego. Pewnego dnia zakochuje się w równie pokręconej, Vanessie Carlysle (Morena Baccarin). Niestety, ich szczęście nie trwa wiecznie. Wade dowiaduje się, że ma raka. Jedyną nadzieją jest wzięcie udziału w eksperymencie, który ma prócz zdrowia dać coś więcej. Nic nie ma za darmo traci, bowiem to, na czym najbardziej mu zależy. Od teraz, jako Deadpool ściga człowieka odpowiedzialnego za swój upadek.

Sam nie wiem, od czego mam zacząć marudzenie. Tak dobrze przeczytaliście marudzenie, bo inaczej nie da się powiedzieć o filmie, który jest gorszy od horrorów klasy D. No dobra, on nie straszy a śmieszy, ale w sposób jak najbardziej płytki. Wszystkie żartu użyte w filmie miały albo podtekst erotyczny, albo obrażały popkulturę. Ogólnie, gości tutaj ten rodzaj humoru, w którym im bardziej boli tym zabawniej być powinno. Niby pełno tu sarkazmu i absurdu, ale nie tego oczekiwałem.

Przyznam się, iż po obejrzeniu „Strażników Galaktyki” spodobało mi się luźniejsze podejście do tematu superbohaterów. Jednak to, co tutaj zrobili producenci to całkowite okaleczenie całej serii. Dobra, Deadpool należy po części do X-manów, ale kto do jasnej ciasnej wpadł na pomysł, żeby dorzucić Colossusa (Stefana Kapicica) z mentalnością duchowego przywódcy oraz pyskatą nastolatkę Negasonic Teenage Warhead (Brianna Hildebrand). Jej pseudo całkowicie mnie powala. Tak kiepskiego trio (z Wadem na czele) w życiu nie widziałem. Nie wiem, kogo miało to rozbawić, ale na mnie nie zadziałało.

Efekty specjalne i bullet-time to chyba najmocniejsza część całego filmu. Mimo, iż czasami wyglądają one absurdalnie to i tak zostały znakomicie wykonane. Nieważne czy to strzelaniny, walki na miecze czy też zwykłe lanie się po pyskach wszystko prezentuje się obłędnie.

Mój punkt widzenia oraz niechęć, jaka ze mnie kipi, kiedy tylko zobaczę tego kolesia w spandexie może być spowodowana nieznajomością komiksu. Nie mam jasnego pojęcia jak to wygląda w oryginale, dlatego też moje podejście może być trochę niesprawiedliwe. Widziałem w Internecie wiele pozytywnych recenzji oraz pochwał mówiących, że to najlepsza ekranizacja komiksu. Może tak jest, ale nie mi to oceniać.

Marvel to dla mnie głównie superbohaterowie, do których w ciągu wielu lat przywiązałem się. Nie wiem jak to będzie z Deadpoolem, może za kilka lat go zaakceptuje, ale jak na razie całkowicie nie trafia w moje gusta ze swoim zachowaniem. Jest zbyt płytki i arogancji jak na mój gust. Po prostu wole kino akcji doprawione szczyptą humoru, a nie komedię pełną prania się po pyskach i świńskich kawałów.

Na koniec znajdę jednak jeden plus. Ten dość specyficzny bohater jest w pełni świadomy tego, iż nie jest prawdziwy. Wielokrotnie będzie rozmawiał „w cztery oczy” z widzem, co muszę przyznać jest dość interesujące. To jednak dla mnie za mało. Po Marvelowskich filmach zazwyczaj spodziewam się czegoś więcej. Widziałem już ich dość sporo, dlatego też poprzeczka jest postawiona wysoko. Ten film jednak nie oderwał się nawet od ziemi. Jest to tego typu produkcja, którą obejrzałem i zapomnę, bo szkoda na nią mojej pamięci. Nie chce jednak całkowicie wszystkich zniechęcić. Recenzje piszę po to, żeby podzielić się moimi uwagami. Każdy sam powinien obejrzeć ten film, żeby ocenić go według własnych kryteriów. Ja mogę tylko podpowiedzieć, na co należy się przygotować. Moja ocena to 2/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz