Tryb noc/dzień

22 kwietnia 2016

Godzilla kontra Mothra

0
Nigdy nie spodziewałem się, iż Godzilla stanie się bohaterem drugoplanowym, a tu taka niespodzianka. W 1964 roku na ekrany kin trafia film, który zmienia, moim skromnym zdaniem, oblicze filmów o potworach. Głównie, dlatego iż uważany jest za najlepszą jak do tej pory produkcję o radioaktywnym gadzie. Podobno zwycięskiego duetu nie powinno się rozdzielać, dlatego też ponownie na stołku reżyserskim zasiadł Ishirô Honda, a scenariuszem zajmował się Shinichi Sekizawa. Chyba w końcu udało im się dogadać, bo stworzyli coś niesamowitego, mowa tu o „Godzilla kontra Mothra” Zacznijmy jednak od początku.

W okolicach wioski rybackiej zostaje odnalezione gigantyczne jajo, nad których prawie natychmiast pieczę przejmuje korporacja Happy Enterprises. Planują oni stworzyć z niego atrakcję turystyczną i nieźle na nim zarobić. Niestety, okazuje się, iż jest to jajo Mothry, gigantycznej ćmy czczonej na wyspie Infant niczym bóstwo. Dwie małe wróżki, będące jednocześnie strażniczkami jaja, postanawiają przekonać ludzi, żeby oddali im ich własność. Pazerność okazuje się jednak o wiele silniejsza. Na domiar złego pojawia się Godzilla. I teraz właśnie zaczyna się problem. Jedyną szansą na pokonanie potwora jest wysłanie na niego kogoś równie silnego. Pewnie domyślacie się, kto będzie jego przeciwnikiem. Oczywiście Mothra, ale jak tu poprosić o pomoc kogoś, kto został odesłany z kwitkiem?

To tyle, jeżeli chodzi o wstępny zarys fabuły. Mówię tu wstępny, ponieważ tym razem dostaliśmy o wiele więcej niż walkę bestii. Ogólnie historia na serio dobrze się broni, wszelakie wątki zostały dobrze ze sobą sklecone i tworzą jedną wspólną całość. Mamy tutaj, bowiem do czynienia z motywem pieniądza silniejszego niż zdrowy rozsądek. I nie chodzi tu tylko o chęć zarobku, ale również o wewnętrzne starcia w firmie oraz oszustwa i machlojki przełożonych. Dobra, teraz może zbyt wiele powiedziałem, ale chciałem ukazać, iż opowieść ta nie jest taka płytka.

Samo odsuniecie Godzilli na drugi plan było genialnym pomysłem. Wszystko kreci się wokół Mothry oraz dwóch strażniczek pojawiających się naprawdę często. Największa jednak pochwała należy się za kostiumy. Wielki jaszczur wygląda naprawdę świetnie, prócz tej latającej górnej wargi, a postać ćmy jest absolutnie obłędna. Nie jest to oczywiście kostium, a pewnego rodzaju maszyneria. Wprawienie w ruch czegoś takiego na pewno nie było łatwe, ale producenci spisali się naprawdę świetnie. Mothra porusza się w sposób jak najbardziej realistyczny. Sam jej wygląd zachwyca, chociaż bardziej niż ćmę przypomina mi motyla. To jednak szczegół. Walki też zostały jak najbardziej przemyślane. Nie są to już przepychanki dwóch stworów. Tym razy mamy do czynienia ze świetnie zekranizowanym, pełnym dynamizmu starciem stulecia. Najlepszym jak do tej pory. Zauważcie jedno, Mothra nie jest tu agresorem, a obrońcą, co samo w sobie jest dość nowatorskie.

Strażniczki jajka też ciekawie wyglądają. Najbardziej podobała mi się scena jak uciekały przez pokój hotelowy. Nie wiem czy to makiety zostały do tego stopnia powiększone, ale wyglądało to równie dobrze, co nasz polski „Kingsajz”. Inne sceny nie prezentują się już tak okazale, ale nie wymagajmy cudów.

Muzyka też jest przepiękna. Zajmował się nią Akira Ifukube i naprawdę wpada ona w ucho. Zwłaszcza jak strażniczki zaczynają śpiewać.
„Godzilla kontra Mothra” to jedno z lepszych dzieł studia Toho, jakie do tej pory widziałem. Ciekawe, innowatorskie i dopracowane w każdym calu. Właśnie na coś takiego długo czekałem. Spokojnie może przyćmić poprzednie produkcje o Godzilli, stawiając jednocześnie bardzo wysoko poprzeczkę przed przyszłymi filmami. Nie mogę się doczekać, kiedy zapoznam się z następnymi częściami, jak i również obejrzę pierwszy film o Monthrze z 1961 roku. Spokojnie, na pewno Wam o nim opowiem. Moja ocena to 4+/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz