Tryb noc/dzień

22 października 2015

Jupiter: Intronizacja

2
Bracia Wachowscy to para najbardziej zdolnych reżyserów w historii współczesnego kina. W swoim dorobku mają takie mega produkcje jak chociażby trylogia „Matrix”, „V jak Vendetta” czy też „Atlas chmur”. Dobra trochę się zapędziłem, ponieważ nie mamy teraz do czynienia z braćmi, lecz rodzeństwem. Nikt nowy w ich rodzinie nie pojawił się i nie dołączył do wspólnie rozwijanego interesu. Po prostu starszy z braci zmienił płeć. No co, ma pieniądze to mu wolno. Dla mnie są mistrzami, a raczej byli. Na początku tego roku na ekrany kin trafiło najnowsze ich dzieło, czyli „Jupiter: Intronizacja”. To właśnie o nim dzisiaj opowiem.

Jupiter Jones (Mila Kunis) jest dziewczyną po przejściach, która wraz ze swoją matką oraz kuzynkami od rana do wieczora ciężko pracuje. Pewnego dnia postanawia kupić sobie teleskop, taki sam, jaki niegdyś miał jej zmarły ojciec. Niestety, jest to bardzo droga inwestycja. Dlatego też postanawia sprzedać swoje komórki jajowe. W klinice, w której ma się odbyć zabieg, dochodzi jednak do pewnego incydentu. W jego wyniku, poznaje Caine’a Wise’a (Channing Tatum), genetycznie zmodyfikowanego łowcę, którego zadaniem jest uratowanie dziewczyny. Jupiter nawet nie wie, jakie niespodzianki szykuje dla niej los.

Bardziej zawieść się nie mogłem. Otrzymaliśmy tym razem mało oryginalną, pompatyczną opowieść strasznie przypominającą kopciuszka. Dziewczyna z nizin dostaje szansę zostać kimś. Takich historii pełno jest w telewizji i w książkach. Zmienia się tylko miejsce. Tym razem wszystko dzieje się w kosmosie. Reszta jednak nie różni się niczym. Caine’a można tu wziąć albo za dobrą wróżkę albo za księcia z bajki. Chociaż moim zdaniem jest w nim po trochu każdego z nich.

Dodatkową wadą jest okropna gra aktorska. Większość aktorów, których tu zobaczymy gra strasznie płytko i bez emocji. Najlepszym przykładem jest Mila Kunis, której miejsce jest moim zdaniem, w „Różowych latach 70”. Za dużo naoglądałem się jej wygłupów i udawania słodkiej idiotki, żeby brać ją teraz na poważnie. Zwłaszcza, że tutaj nie dali jej lepszej roli. Łatwo zakochująca się w niedobrych chłopcach dziewczyna po przejściach. Nie mówcie, że tego nie znacie. Wszystko ratuje na szczęście czarny charakter w postaci jednego z braci Abrasax, Balem. W którego wcielił się nieznany mi do tej pory Eddie Redmayne. Idealnie pasuje do tej roli z tym swoim niesamowitym, delikatnie zachrypniętym głosem oraz nagłymi wybuchami złości. Całe szczęście, że nie dali tu dubbingu, mogliby sknocić jeden z większych atutów tej produkcji.

Przy okazji warto wspomnieć o pomocnikach Balema. Ich można spokojnie podzielić na dwie kategorie. Zajefajnych oraz głupich. Do pierwszej kategorii spokojnie wpiszemy uskrzydlone jaszczury prezentujące się naprawdę obłędnie. Druga należy bezpardonowo do ubranych w czerń sługusów. Nie wiem czy twórcy próbowali zrobić z nich nowych Szturmowców, bo mi prezentują się jak aktorzy filmów erotycznych o tematyce sado maso. Nie żebym jakieś oglądał.

Najwyższa pora przejść do konkretnych pozytywów. Spece od efektów specjalnych spisali się na medal. Miejsca, w których przebywa Jupiter, a dokładniej chodzi mi o statki kosmiczne oraz inne planety przykuwają spojrzenia i zachwycają jednocześnie. Podobnie jest z walkami, tylko w ich przypadku zwróćmy, również uwagę na płynność oraz dynamikę. W ostatecznym rozrachunku pod względem wizualnym nie licząc gry aktorskiej film prezentuje się nieźle.

Zastanawia mnie jednak pewna rzecz. Nadal nie mogę zrozumieć czy twórcy pragnęli zrobić z tego do końca poważną produkcję czy też komedię. Pojawienie się Boba (Samuel Barnett) zaciekawiło mnie i to szczerze. Miałem nadzieję na coś nowego, co mnie zaskoczy. Jednakże jedyne, co otrzymałem to naśmiewanie się z biurokracji. Widziałem to chociażby w „12 pracach Asterixa”.

Jak sami widzicie po mojej recenzji, nie jest to produkcja, wysokich lotów. Pełna sztampowych wątków oraz mało ciekawych postaci. Może to widza solidnie znudzić. Sam oczekiwałem ochów i achów, które miały miejsce w czasie oglądania chociażby „Matrixa”. Niestety, dostałem coś całkowicie odwrotnego. Miałem czasami ochotę przewinąć o kilka minut, ale z obawy, że pominę coś ważnego nadal się wgapiałem w ekran. No dobra, jest parę plusów, które ratują całość. Antagonista, efekty specjalne oraz nieziemska muzyka, którą zajmował się wielokrotnie nagradzany Micheal Giacchino. Przyznam jednak, iż w Internecie naczytałem się również wielu pozytywnych recenzji. Dlatego też najlepiej będziecie jak sami go obejrzycie. Dwie godziny to naprawdę niewiele, a może zobaczycie coś, czego ja dostrzec nie mogłem. Moja ocena to 3-/5.

2 komentarze:

  1. Parę miesięcy temu oglądałem ten film. Szczerze mówiąc zgadzam się z Tobą w 100% co do gry aktorskiej. Kunis i Tatum powinni dostać Malinę za ten film;p Efekty jak najbardziej zasługują na pochwałę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nareszcie dostaliby jakies nagrody ;) ciekawe czy by sie ucieszyli :P hehe

      Usuń